31 – Wiktor

Niekiedy dodzwonić się do Góry jest naprawdę trudno. Tak było też tym razem. Mimo dwóch prób, nie odebrał żadnego z moich połączeń. Już, już mam zamiar dzwonić do Piotrka, gdy nagle czuję wibrację w dłoni.
– No nareszcie – mówię bez wstępu.
– Cześć, Wiktor – słyszę po drugiej stronie głos Artura. – Przepraszam cię, ale nie miałem telefonu przy sobie. Jak tam? Stres jest? Spokojnie, wiesz, że my za wami murem jesteśmy. Nie wywinie się z tego tak łatwo.
Odchrząkuję.
– Ja właśnie w tej sprawie. Dzwonie, żeby ci przekazać, że nie będzie rozprawy.
– Jak to… Zaraz… Wiktor, jaja sobie ze mnie robisz? – W głosie Góry słyszę tą charakterystyczną nutę, która się ujawnia zawsze, gdy się na coś irytuje.
– Nie, nie żartuję – odpowiadam spokojnie. – Nie będzie rozprawy.
– Dlaczego?
– Bo Potocki wylądował w szpitalu. Został pobity przez kolegów z pod celi.
– No co ty? Żartujesz.
– A słychać w moim głosie nutę żartu? – pytam.
– No nie, ale… Kurde, to mnie zaskoczyłeś.
– Sam też jestem w szoku – odpowiadam. – Ale mam prośbę. Bo my z Anią i z Zosią musimy jechać na komendę. Mógłbyś zawiadomić pozostałych?
– Jasne, zrobi się – mówi Artur.
– Dzięki. To na razie.
– Na razie, Wiktor – odpowiada i rozłącza się.
Stoję przez chwilę, dostrzegając na kominku zdjęcie Eli z kilkuletnią Zosią. Przez moment zastanawiam się, jakby się moje życie potoczyło, gdyby Ela nie zginęła. Albo gdybym nie poznał Anny. Pewnie nadal byłbym samotnym mężczyzną starającym się jak najlepiej wychować Zosię. Albo może jakaś inna kobieta zawróciłaby mi w głowie? Tego nie wiedziałem, ale w tym momencie byłem pewien jednego. Że teraz jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, mimo tego, co nas spotkało. Z tymi pozytywnymi myślami wracam do kuchni.
– Kochanie, co tak długo? – pyta Ania. – Wszystko w porządku?
– Jasne – odpowiadam z uśmiechem. – Gotowe na podbój komisariatu?
– Oczywiście – mówi Zosia, wstając.
Teraz przynajmniej zjadła coś konstruktywnego. Całe szczęście, że Ani udało się ją namówić, by przegryzła cokolwiek.
Po półgodzinie docieramy na komisariat, gdzie od razu zostajemy skierowani do biura Moniki i jej kolegi.
– Dobrze, że jesteście – odzywa się pani sierżant na nasz widok. – Usiądźcie, proszę.
– Dziękujemy, postoimy – odpowiada Ania. – Co się stało?
– Tak jak już wiecie od naczelnika, strażnicy znaleźli Stanisława w bardzo ciężkim stanie. W tym momencie lekarze walczą o jego życie. Z tego, co wiem, to przeprowadzają jakąś skomplikowaną operację, ale niczego więcej nie udało nam się dowiedzieć.
– A wiadomo, kto mu to zrobił? – pytam.
– Współwięźniowie – odpowiada prostolinijnie Monika. – Dowiedzieli się jakąś drogą, bo on sam raczej by się nigdy do tego nie przyznał, za co siedzi i spuścili mu łomot. Wiecie, że dla takich nie mają litości.
Spogląda ukradkiem na Zosię, a Ania wzdycha cicho.
– No to się porobiło – stwierdzam ponuro. – Jeżeli on z tego nie wyjdzie i umrze, to jakby… po kłopocie, tylko współwięźniowie będą mieli proces i posiedzą sobie może nawet przez resztę swojego życia, ale… jak nie umrze i to się ciągle będzie tak przesuwać…
Urywam, patrząc na Anię i milczącą Zosię.
– Kochanie, dobrze się czujesz? – pytam, dostrzegając nagłą bladość u Ani.
– Tak, wszystko w porządku – mówi, ale mnie to nie przekonuje.
– Niech pani sobie usiądzie – odzywa się policjant po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do biura.
Ona posłusznie siada na krześle.
– To ja wody przyniosę – odzywa się policjant i opuszcza pomieszczenie.
– Czy on ciągle jest taki zalękniony? – pytam Monikę, nie mogąc się powstrzymać.
– Aha – odpowiada. – Zawsze na akcjach się boi, żeby mi się tylko żadna krzywda nie stała, chociaż wiadomo, że kłopoty są w ten zawód wpisane. Zresztą tak samo jak w wasz. Ale u Remika to normalne.
– Przepraszam, u kogo? – Zosia patrzy na nią zaskoczona.
– U Remika – odpowiada policjantka pogodnie. – Mój kolega ma na imię Remigiusz.
– O Boże – oświadcza Zosia, zanim zdąża się powstrzymać, na co wszyscy wybuchamy śmiechem.
Kilka chwil później drzwi otwierają się. Wraca Remigiusz, niosąc w ręku szklankę z wodą.
– Proszę bardzo – mówi, podając ją Ani.
– Dziękuję. – Ona przyjmuje wodę z wyraźną wdzięcznością.
Jestem zaniepokojony jej stanem, ale na razie staram się nie popadać w panikę. Zamiast tego wracam do kontynuacji przerwanej rozmowy.
– Czyli co, teraz musimy czekać?
– Dokładnie tak – odpowiada Monika. – Myślę, że na obecny moment…
Urywa, gdyż rozlega się pukanie do drzwi.
– Proszę! – wołają jednocześnie.
Do pokoju wchodzi starszy mężczyzna, minę ma poważną.
– O, państwo Banach, dobrze, że państwo są – mówi, rozglądając się. – Nazywam się arol Podgórski i jestem komendantem. Mam dla państwa informację. Właśnie dzwonili ze szpitala.
– I co? – pyta Ania cicho.
– Niestety. Bardzo mi przykro, lecz lekarzom nie udało się uratować Potockiego. Zmarł na skutek utraty dużej ilości krwi.
Zalega głucha cisza. Nikt się nie odzywa.
– Monika, Remek, musicie jechać i spisać protokół – odzywa się po dłuższej chwili.
– Tak jest, szefie – oświadcza policjant, wstając.
– No, to tyle – oświadcza komendant. – Na ten moment sprawa jest zamknięta. Szkoda, że to się tak skończyło, bo mamy przez to więcej papierkowej roboty, ale z drugiej strony dla was to lepiej. Wasz koszmar się zakończył.
Kiwamy głowami, a ja podchodzę do Ani i pomagam jej wstać.
– Na pewno dobrze się czujesz? – pytam z troską.
Ona odpowiada skinieniem. Wzdycham, ale nic nie mówię. Jest naprawdę bardzo blada, co mnie martwi. Widzę, że Zosia również przygląda jej się z wyraźnym niepokojem.
– Nie patrzcie tak na mnie, nie umieram – oznajmia Ania wesoło. – Wracajmy już do domu.
Zgadzamy się na to bez słowa sprzeciwu. Po podpisaniu dokumentów możemy w końcu opuścić komisariat, co czynimy z ulgą. Nasz koszmar dobiegł końca.

15 komentarzy

  1. Nieeeeee! Nie rób tego mojemu Stasiooooowiiiiiii! Znaczy, już mu coś zrobiłaś, aleeee … Trzeba było nie wiem co, wyjechać go xddd

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink