06 – Krystian

Gdy zjawiam się w szpitalu, wpadam na Franię i Ankę, obie przerażone i załamane.
– Dlaczego ona… Dlaczego? – Głos Ani jest cichy. – Nie chciałam małej tu zabierać, ale uparła się, że chce zobaczyć, co jest z Lenką, nie potrafiłam jej odmówić.
– Prosiliśmy ją wczoraj, żeby wzięła sobie ochronę – wyjaśniam, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc w zrozumieniu tej sytuacji. – Ale nie chciała. Obiecała, że będzie na siebie uważać, ale chyba… coś nie wyszło. Wiesz, co z nią?
– Cały czas podają jej płyny na podniesienie temperatury, jest w śpiączce. – odpowiada jej siostra cicho. – Lekarze każą nam czekać, nic więcej.
– Nawet nie możemy do niej wejść. – Frania pociąga nosem. – A ja się tak strasznie boję.
– Wszyscy się o nią martwimy i boimy, skarbie – odpowiadam łagodnie. – Teraz jedyne, co nam pozostaje, to czekać. Jedźcie do domu. Albo inaczej. Zawiozę was do mnie, Frania pobawi się z Klarą i może nie będzie tak myśleć, a ja… wrócę tu i jak tylko się czegoś dowiem, dam znać. Może być?
Patrzę na nie pytająco. Nie odpowiadają, więc uznaję to za zgodę.
Po pewnym czasie zjawiam się z powrotem w szpitalu, po czym pędzę w stronę OIOMu.
– A pan gdzie? – Zatrzymuje mnie pielęgniarka.
– Do Leny Wagner – odpowiadam. – Została tu przywieziona jakiś czas temu.
– A jest pan z rodziny? – pyta.
Wzdycham z irytacją, ale ona chyba tego nie zauważa.
– Nie, jestem przyjacielem – odpowiadam.
– To nie mogę pana wpuścić – stwierdza. – Przepraszam, takie są przepisy.
– Niech pani będzie człowiekiem – mówię cicho. – Zależy mi na tej dziewczynie, jeżeli Lenka z tego nie wyjdzie…
Urywam, biorę głęboki oddech.
– Dobrze – odpuszcza. – Tylko ostrożnie.
– Dziękuję pani bardzo. – Uśmiecham się do niej i wchodzę przez rozsuwane, przeszklone drzwi do środka.
Na widok Leny, podpiętej do tych wszystkich pikających sprzętów, ogarnia mnie rozpacz. Oddychając głęboko i robiąc wszystko, by się nie rozkleić, siadam przy niej i niepewnie ujmuję ją za rękę. Jest blada, jeszcze nie odzyskała różowego koloru.
– Lenka, proszę cię – mówię zdławionym szeptem. – Proszę cię, walcz. Przecież masz dla kogo. Dla Frani, dla Ani… Dla mnie, dla Klary…
Milknę, obserwuję ją. Wygląda tak niewinnie, a ja nic nie mogę zrobić, żeby choć trochę było jej lepiej. Gdyby wzięła tę cholerną ochronę, gdyby mnie posłuchała… mnie i Olgierda… Gdyby nas posłuchała, być może nie leżałaby tu teraz, niewinna i bezbronna.
– Lenka, wróć – zaczynam ponownie. – Wiem, że… że może nigdy ci tego nie mówiłem… Na pewno nie, bo kiedy? Poza tym, nie miałem odwagi. Może kiedyś się odważę i powiem ci to, jak wrócisz do nas, ale wiedz, że… że ogromnie mi na tobie zależy i że jeżeli coś ci się stanie… Jeżeli tego nie przeżyjesz, ja też tego nie przeżyję.
Nie wiem, ile tak siedzę, obserwując jej twarz, czekając na jakiś cud. Udało mi się nawet chyba zdrzemnąć, bo aż się wzdrygnąłem, gdy ktoś położył mi rękę na ramieniu.
– Proszę pana, tak nie można.
Odwracam się w stronę osoby stojącej obok. To pielęgniarka, ta sama, która wcześniej nie chciała mnie wpuścić.
– Niech pan jedzie do domu, odpocznie, a jutro pan tu wróci. Teraz i tak nic więcej pan nie zrobi. Musimy czekać.
– Zostanę przy niej – odpowiadam, patrząc jej w oczy. – Nie ruszę się stąd, póki się nie obudzi.
– To niech pan chociaż pójdzie i coś zje – nalega dalej. – Na dole jest bufet.
– Nie jestem głodny. – Nie odwracam wzroku. – Chcę przy niej zostać.
– Ale pan jest uparty – stwierdza w końcu, najwidoczniej nie mając siły mnie dłużej przekonywać. – Dobrze, niech pan zostanie.
Po tych słowach wychodzi, a ja parę minut później na powrót zapadam w półsen.
– Hej, Krystian – słyszę obok siebie czyjś znajomy głos.
– Eee… Co? – Otwieram oczy.
– Stary, chodź, odwiozę cię do domu.
To Olgierd. Stoi obok i przygląda mi się uważnie.
– Nie możesz tak – ciągnie dalej. – Nie daj się prosić.
– No dobrze – odpuszczam. Robię to jednak tylko dlatego, że nie mam ani siły ani ochoty się z nim sprzeczać.
Kiedy dojeżdżamy do domu, Ania wybiega do nas.
– I co z nią? – pyta.
– Nadal bez zmian – mówię, opadając na najbliższe Krzesło. – Ale mam nadzieję, że wyjdzie z tego. Silna jest przecież. Cały czas podają jej ciepłe płyny na podniesienie temperatury.
Jej siostra kiwa ze zrozumieniem, po czym znika w kuchni, by parę minut później przynieść herbatę i kanapki.
– Olgierd, jesteś głodny? – pyta.
– Nie, dzięki, muszę wracać do Łucji – odpowiada. – Ona też bardzo się martwi o Lenkę.
– Jasne – odpowiada.
– Dzięki, że mnie przywiozłeś – mówię cicho. – Trochę odpoczynku dobrze mi zrobi.
– No, wreszcie jakaś mądra decyzja – stwierdza Olo. – Zjedz, połóż się, prześpij się, a jutro na pewno będzie lepiej.
– Jeszcze raz dzięki. – Wstaję po to tylko, by poklepać go po plecach. – Jesteś naprawdę super przyjacielem.
– I nawzajem. – Uśmiecha się do mnie, macha ręką na pożegnanie i wychodzi.
– Szukał cię wcześniej – wyjaśnia siostra Leny, siadając naprzeciwko mnie. – Powiedziałam mu, że jesteś w szpitalu, to od razu tam pojechał. Zjedz, a potem połóż się spać. Dziewczynki już dawno śpią.
Kiwam głową, nie mając ochoty na rozmowę. Czułem się nadal potwornie przygnębiony całą sprawą, a jednocześnie wiedziałem, że siedząc w szpitalu, niczego nie osiągnę. Był też drugi problem. Chciałem przy niej być, na wypadek, gdyby się jednak obudziła. Wzdycham, dokańczam kanapkę, po czym wstaję.
– Dobranoc – mówię cicho. – Ty też się połóż.
– Dobranoc. – Odpowiada słabym uśmiechem i każde z nas idzie w swoją stronę.
Następnego dnia, po szybko zjedzonym śniadaniu, ponownie pojawiam się w szpitalu. Tym razem udaje mi się do Lenki dostać bez przeszkód. Gdy wchodzę, od razu orientuję się, że nic się nie zmieniło od mojej wczorajszej wizyty. Siadam przy niej i ostrożnie ujmuję ją za rękę. Nie wiem, ile tak tkwię, czekając na jakiś znak. W pewnej chwili dostrzegam jak jej powieki drgają.
– Lenka? – pytam cicho. – Słyszysz mnie?
W odpowiedzi czuję nacisk na dłoń. Ogarnia mnie euforia.
– Lenka… – powtarzam szeptem.
– Gdzie… Gdzie ja je… jestem? – pyta cicho.
– W szpitalu – odpowiadam. – Pamiętasz, co się stało?
Przez chwilę błądzi nieprzytomnie wzrokiem, ale gdy jej oczy zatrzymują się na mnie, odzyskuje na dobre świadomość.
– Tak, ja… Krystian, ja przepraszam… Ja…
– Tylko spokojnie. – Gładzę palcami jej rękę. – Nie denerwuj się.
– Ja… chciałam iść na zakupy. Przez park. Myślałam… Znaczy, chciałam, żeby było bliżej. Ale jak szłam… Zostałam ogłuszona… Od tyłu, a potem… ocknęłam się w tej chłodni i… zadzwoniłam do Ciebie, kiedy zorientowałam się, że… że jestem sama. Nie wiem, jakim cudem udało mi się z tobą porozmawiać. Ręka mi drętwiała, cała robiłam się zesztywniała z zimna, a potem… a potem przyszedł on i… Ja naprawdę nie wiem, co było dalej.
– Już dobrze. – Nadal gładzę ją po ręce. – Najważniejsze, że się obudziłaś. Teraz już będzie tylko lepiej.
– A Frania i Ania? – pyta cicho.
– Były tu – odpowiadam. – Ale wcześniej nie można było cię odwiedzać. Byłaś taka sina… Lena, wiesz jak się wszyscy o ciebie baliśmy? Ja, Olgierd, Łucja, Kuba, Natalia, Stefan, Aneta, Zarębski, Krzysiek i Majka… No wszyscy. Nawet Klara, zanim wyszedłem dzisiaj rano, pytała, czy jeszcze nas odwiedzisz jak się obudzisz. Bardzo się ucieszą, jak im powiem, że do nas wróciłaś.
Ona uśmiecha się słabo.
– Strasznie się cieszę, że… że was mam. W ogóle, jak mnie znaleźliście?
– Podczas naszej rozmowy Olgierdowi udało się Ciebie namierzyć. Odbiliśmy cię w ostatniej chwili. Ten psychol miał w buteleczce lek rozrzedzający krew, którym nasączał nóż. Do tego dochodzi ciągła utrata krwi. Tak zresztą umierały wszystkie jego ofiary.
– Mój Boże… – Lena jest tak wstrząśnięta, że tylko tyle jest w stanie powiedzieć.
– Nie martw się – pocieszam ją. – On już nikomu nie zrobi krzywdy. Możesz być spokojna.
– Wiem. – Uśmiecha się. – Dziękuję za uratowanie życia.
– Nie ma za co. – Odpowiadam uśmiechem. – Cieszę się, że już jesteś z nami, naprawdę. Pójdę zadzwonić do wszystkich, dobrze?
– W porządku – mówi, a ja pochylam się, całuję ją w policzek i wychodzę.
Zanim jednak to robię, dostrzegam jej zaskoczone spojrzenie. Sam jestem tym nieco zaskoczony, ale to był odruch, nad którym nie mogłem, nawet nie chciałem zapanować. Tak bardzo się cieszyłem, że odzyskała przytomność, iż musiałem to w jakiś sposób okazać, a ten wydał mi się najbardziej rozsądny.
Tak minęło kilka dni. Lena wyszła ze szpitala, ale jeszcze nie wróciła do pracy. Bardzo chciała, ale naczelnik uparł się, że powinna kilka dni odpocząć, więc w końcu zdezerterowała.
W dwa dni po jej wyjściu pojechałem razem z Klarą na kontrolę do przychodni. Co jakiś czas jeździliśmy sprawdzać, czy wszystko jest w porządku.
– Stan Klary ogólnie jest dobry – oznajmia lekarz po gruntownych badaniach. – Ale myślę, że powinien pan z nią wyjechać na kilka dni, najlepiej w miejsce, gdzie jest jakieś uzdrowisko. Na przykład Duszniki Zdrój. Albo jak nie uzdrowisko, to gdzieś, gdzie jest świeże powietrze. To by małej na pewno pomogło. Tym bardziej, że teraz jest ciepło.
– A wie pan, że to dobry pomysł? – pytam, w głębi ducha zastanawiając się, czy Zarębski da mi urlop.
– Wiem, wiem. – Lekarz uśmiecha się.
– Przemyślimy temat, prawda, Klarciu? – pytam siostrę, a ona odpowiada promiennym uśmiechem.
Po powrocie do domu postanawiam zadzwonić do Lenki. Wpadłem bowiem na pomysł, który byłby z korzyścią dla obu stron.
– I jak tam z Klarą? – słyszę, zanim zdążam coś powiedzieć.
– W porządku – odpowiadam. – Ale lekarz radzi, żebyśmy pojechali gdzieś, gdzie będzie jakieś świeże powietrze albo uzdrowisko.
– O, super pomysł. – W głosie Lenki słychać autentyczny entuzjazm.
– No tak, tylko nie wiem, czy naczelnik da mi wolne. Już tyle go wykorzystałem, a tu nawet końca roku nie ma jeszcze.
– To niech ci lekarz Klary wypisze zwolnienie. No przecież mała sama jechać nie może.
– Tak, to wiem, tylko… – Waham się. – Pomyślałem sobie, czy… czy ty i Frania… Czy nie mogłybyście jechać razem z nami.
Po drugiej stronie zalega dłuższa chwila milczenia.
– My? Z wami? – pyta Lenka w końcu.
– No – odpowiadam. – Przemyślcie to, przegadajcie i daj mi znać, dobrze?
– W porządku. – Jest nadal zaskoczona. – To… na razie.
– Pa – mówię i zakańczam połączenie.
– Myślisz, że ciocia Lena pojedzie z nami? – pyta Klara, patrząc na mnie z nadzieją.
– Bardzo bym tego chciał – odpowiadam szczerze, przytulając ją.
Na następny dzień budzi mnie dzwonek komórki.
– Halo? – pytam.
– Hej, śpiochu – słyszę po drugiej stronie głos Leny. – Nie ma spania. Załatwiłam nam urlop u szefa, możemy wyjeżdżać choćby dzisiaj.
– Co? – Rozbudzam się momentalnie. – Lenka, poczekaj… Zwariowałaś?
– Nie, nie zwariowałam. – Słyszę po drugiej stronie jej śmiech. – Przemyślałam twoją propozycję, a skoro przemyślałam ją pozytywnie, to od razu poleciałam do szefa. Masz mu tylko jeszcze donieść jakiś papierek związany z podpisem od lekarza Klary, żeby wszystko w papierach się zgadzało. Zresztą wiesz, o co chodzi. Porządek w papierach musi być.
– No tak, tak – mówię, nadal będąc w głębokim szoku. – To… daj mi godzinkę albo dwie, dobra? Ja się zbiorę, zawiozę szefowi co trzeba, a potem spotkamy się u mnie. Może tak być?
– Jasne – odpowiada. – To do zobaczenia, śpiochu.
– Na razie – rzucam i rozłączam się.
Staję, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Nie dość, że Lenka zgodziła się na wyjazd z nami, to jeszcze załatwiła urlop u szefa. To było niemożliwe.
– Hej, Klarcia! – wołam, wbiegając dziesięć minut później do pokoju siostry.
– Coo? – pyta zaspana.
– Nie śpij, szkrabie. – Uśmiecham się szeroko. – Ciocia Lena z nami jedzie. Ona i Frania.
To wystarcza, by natychmiast się rozbudziła.
– Jejku, naprawdę? – pyta. – Czy żartujesz?
– Nie, nie żartuję – odpowiadam. – Sama do mnie zadzwoniła i mi to oznajmiła.
– Jejku, ale super! – Zrywa się na nogi. – To kiedy wyjeżdżamy?
– Jak się postaramy, to jeszcze dzisiaj. Także ty się pakuj, ja jadę na miasto, żeby coś załatwić, a jak wrócę, to cię sprawdzę.
– Tak jest, panie generale! – woła, a ja wybucham śmiechem.
To dziecko wniosło do mojego życia tyle radości, że nie wyobrażałem sobie, że miałbym ją stracić z jakiegoś powodu. Na samą myśl robiło mi się niedobrze.
Po załatwieniu wszystkich formalności wracam do domu, gdzie od progu wita mnie Klara.
– Spakowałam wszystko – oznajmia entuzjastycznie.
– Na pewno? – Patrzę na nią. – Idę to sprawdzić.
Ona w odpowiedzi prowadzi mnie do swojego pokoju, a ja przeglądam zawartość jej walizki.
– No ładnie, ładnie, tylko trochę… Ciocia Lena przyjedzie, to pomoże ci to poukładać, dobrze?
– Jasne. – Uśmiecha się do mnie promiennie i w tej samej chwili rozlega się dzwonek do drzwi.
– To pewnie Lena – stwierdzam.
Nie mylę się. W drzwiach widzę Lenę i Franię, obie już spakowane.
– Trzeba było powiedzieć, to bym podjechał po was – mówię. – A tak to się tłukłyście przez całe miasto same, niepotrzebnie.
– Daj spokój. – Lena macha ręką. – Dobrze nam to zrobiło. Jak tam Klara, spakowana?
– W zasadzie tak, tylko… trzeba jej rzeczy trochę poukładać w walizce – wyjaśniam.
– Zaraz się tym zajmę – mówi i znika w pokoju dziewczynki.
Po piętnastu minutach obie wychodzą z pokoju, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Jesteśmy gotowe – mówią jednocześnie.
– Dobrze, wycieczko – odpowiadam ze śmiechem. – Zatem zapraszam na wielką przygodę.
– No, z tobą na pewno będzie wielka przygoda – chichocze Lena. – Już ja cię znam. Tam gdzie Krystian, tam zawsze coś się dzieje.
– Chcesz w ucho? – odcinam się.
– Lepiej w ucho niż w zęby – stwierdza Lena, po czym oboje wybuchamy niekontrolowanym śmiechem.
Kilka godzin później docieramy na miejsce.
– Jejku, ale super! – woła Klara z zachwytem. – Zobaczcie, jak tu ślicznie!
– Wiedziałem, że ci się spodoba – odpowiadam z uśmiechem. – Wybrałem takie miejsce, w którym będzie się nam wszystkim podobać.
– Jejku, ale fajnie! – Frania też wygląda na zachwyconą.
Wysiadamy wszyscy i udajemy się do recepcji, gdzie pytam o rezerwację na moje własne nazwisko.
– Zaraz, zaraz… – Recepcjonistka przegląda coś na komputerze. – Proszę poczekać.
Stoję, oczekując w napięciu.
– Dwa pokoje dwuosobowe, tak? – upewnia się.
– Dokładnie – potwierdzam.
– Drugie piętro, dwa pokoje po prawej stronie, numer 13 i 15 – mówi.
– Dziękujemy pani bardzo. – Uśmiecham się do niej i kieruję się na górę, a Lena z dziewczynkami tuż za mną.
Pokoje odnajdujemy bez trudu.
– Ojejku, własna łazienka! – woła Klara. – Nigdy nie byłam w hotelu.
– Jakoś się nie dziwię – odzywam się cicho. – Nie miałaś okazji. Ale spokojnie, teraz to nadrobisz. Będą to twoje najlepsze wakacje.
– Już to czuję – mówi mała z uśmiechem i podbiega do mnie. – Dziękuję.
Uśmiecham się. Frania z Lenką poszły do siebie się rozpakować. Zaglądam do nich, by sprawdzić, jak się mają.
– Wszystko w porządku? – pytam.
– Jasne – odpowiadają jednocześnie.
– Nie żałuję, że się zgodziłam na ten wyjazd. – Lenka przerywa rozpakowywanie i podchodzi do mnie. – Dzięki, Krysiu.
– Tylko nie Krysiu – odcinam się. – Wiesz, że tego nie lubię.
– Wiem wiem, ale to pasuje do ciebie – mówi, a ja pstrykam ją w ucho.
– Ejj! – piszczy. – Nie rób tak.
– To nie nazywaj mnie Krysią – oznajmiam, a ona wzdycha i odpuszcza.
Następnego dnia dziewczynkom udaje się zaprzyjaźnić z innymi dziećmi przebywającymi w hotelu i właściwie większość dnia spędzają na powietrzu.
– Klarcia, Frania, idziemy pozwiedzać – mówię, patrząc na nie.
– A będziemy mogły wieczorem jeszcze przyjść pobawić się z Nikolą i Natalią? – pyta Frania.
– Oczywiście – odpowiada Lena.
Przez resztę dnia spacerujemy, zwiedzając okolicę. Nawet udało nam się podejść w góry, dopóki dziewczynki nie zaczęły narzekać, że są zmęczone.
– Nie dadzą rady wrócić na nogach – zauważa Lenka. – Wezwiesz taksówkę?
– Jasne – mówię z uśmiechem.
Kiedy wracamy do hotelu, Klara z Franią po zjedzonej obiadokolacji kładą się na łóżkach, kompletnie wyczerpane.
– Nadal chcecie iść bawić się z dziewczynkami? – pytam.
– Nie… Dzisiaj chyba nie… – Obie wzdychają.
Lena wybucha śmiechem, a ja idę za jej przykładem.
– A wy nie jesteście zmęczeni? – Patrzę na nas zaskoczone.
– Nie tak bardzo – odpowiadam. – Ale nie martwcie się.
– No właśnie – dodaje Lenka. – Jesteście mniejsze od nas, więc i siły inaczej się rozkładają.
One uśmiechają się lekko na znak, że rozumieją. Wystarcza im pół godziny, by nabrały sił.
– Możemy iść? – pyta Frania.
– Idźcie, idźcie. – Lena uśmiecha się. – Jeżeli ich rodzice nie mają nic przeciwko, to idźcie.
Obie piszczą radośnie i wybiegają z pokoju.
– Zobacz, jakie radosne – mówię z uśmiechem.
– Cieszę się, że mają kogoś, z kim mogą się bawić – odpowiada Lena. – Bałam się, że tak nie będzie.
– Widzisz? Jest dobrze. – Uśmiecham się. – Poczekasz na mnie?
– A gdzie idziesz? – pyta zaskoczona.
– Zaraz wrócę – odpowiadam.
Wychodzę z pokoju, by wrócić pięć minut później z butelką wina i odpowiednimi do niego szklaneczkami. Jej oczy otwierają się szeroko.
– Ale… – zaczyna.
– Ciii. – Kładę palec na ustach, po czym rozlewam wino do szklanek i podaję jej jedną.
Przejmuje ją ode mnie, nadal zaskoczona. Załączam jakąś spokojną muzykę, tak, by nam nie przeszkadzała i siadam naprzeciwko niej. Przez pewien czas siedzimy w ciszy, sącząc wino, delektując się nim.
– Dziękuję… – słyszę jej szept.
– Za co? – Tym razem ja jestem zaskoczony.
– Za wszystko – odpowiada cicho.
Znowu upija łyk wina, wolną rękę wyciągając w moją stronę. Chwytam ją i trzymamy się tak przez dłuższą chwilę.
– Nie masz mi za co dziękować – mówię w końcu. – To naprawdę… nic wielkiego.
– Krystian. – Jej głos poważnieje. – Uratowałeś mi życie. A wcześniej… byłeś przy mnie, gdy miałam kryzys. Zawsze przy mnie jesteś, a ja… ja cię wcale nie dostrzegam.
Patrzę na nią uważnie, starając się nie okazać, jak bardzo jestem zaskoczony jej słowami.
– Chciałabym cię za to przeprosić – kontynuuje, patrząc mi w oczy. – Za to, że cię nie zauważam, a przecież ty się tak starasz.
Patrzę na butelkę wina, już pustą. Jak to się stało i kiedy?
– Lenka… – zaczynam.
Ona odstawia szklankę, wstaje i podchodzi do mnie. Widzę jak lekko kręci jej się w głowie. Nie sądziłem, że alkohol tak na nią zadziała, to było przecież tylko wino.
– Lenka… – powtarzam, ale ona ucisza mnie gestem ręki.
W następnej chwili czuję jej drobne ręce obejmujące mnie za szyję.
– Wszystko w porządku? – pytam cicho.
W odpowiedzi słyszę cichy chichot.
– Tak – odpowiada Szeptem, biorąc mnie nagle za ręce i podnosząc z krzesła.
Następnie prowadzi mnie w stronę łóżka, jednak zamiast usiąść, odwraca mnie twarzą do siebie, popycha w kierunku szafy, a gdy się o nią opieram, przywiera do mnie i zaczyna mnie całować nagle i gwałtownie. Jestem tak zaskoczony, że przez chwilę stoję, jakby mnie zamurowało. Trwa to jednak ułamki sekund, bo w następnej chwili odpowiadam na jej pocałunki z równą zachłannością. Mój rozsądek przestaje istnieć. Jej obecność działa na mnie odurzająco. Nie wiem, ile tak stoimy, całując się zapamiętale. Czuję jej oddech na swojej skórze, jej drobne ręce obejmujące mnie mocno. Nie wiem, jak to się dzieje, ale w pewnym momencie orientuję się, że jesteśmy na łóżku, spleceni w silnym uścisku, nadal się całując. Gdy Leny ręce wsuwają się pod moją koszulkę i dotykają mojej skóry, wzdrygam się, ale nie odsuwam. Jeszcze nigdy nie widziałem, by się tak zachowywała. Chcę coś powiedzieć, ale żadne słowo nie jest w stanie mi przejść przez gardło. Zamiast tego na powrót odnajduję jej usta, a ona oplata mnie mocniej, opadając na mnie całym ciężarem. Nie wiem, ile tak trwamy, ale kiedy kładzie się obok mnie, jest kompletnie wyczerpana, choć poza pocałunkami do niczego między nami nie doszło. A było przecież tak blisko.
– Dobrze się czujesz? – pytam cicho, ledwo rozpoznając mój własny głos.
W odpowiedzi kiwa głową, przymykając oczy. Przechyla się w bok, by jeszcze raz mnie pocałować, a parę chwil później orientuję się, że śpi, oddychając spokojnie i miarowo.
Przez chwilę leżę, obserwując ją uważnie, nadal nie do końca rozumiejąc to, co się stało. W końcu, kiedy w pełni to do mnie dociera, wypuszczam powietrze z płuc z cichym sykiem.
"Co tu się podziało?" – przebiega mi przez głowę.
Biorę ostrożnie Lenkę na ręce i przenoszę ją do drugiego pokoju. Muszę iść po dziewczynki, powinny już wrócić. Układam ją ostrożnie na łóżku, całuję w czoło, okrywam troskliwie i wychodzę na palcach, cicho zamykając za sobą drzwi.
Kiedy jednak schodzę na dół w poszukiwaniu dziewczynek, orientuję się, że na placu zabaw jest jakieś zamieszanie. W panice ściskającej mnie za gardło wychodzę na zewnątrz i widzę, że Klara z Franią leżą na ziemi, a nad nimi pochylają się przerażeni rodzice Natalii Nikoli. Podbiegam do nich.
– Co się stało? – pytam, niemal bez tchu.
– Frania spadła z huśtawki, a Klara… chyba złamała nogę. – Mama dwóch pozostałych dziewczynek wygląda na wstrząśniętą. – Karetkę już wezwaliśmy, za niedługo powinni być.
– Jak to… złamała nogę? – pytam. – I jak Frania mogła spaść z huśtawki?
– Odwróciłam się tylko na chwilę… Obie się huśtały, nagle usłyszałam krzyk, a kiedy spojrzałam w tamtą stronę, zobaczyłam, że Frania leci z huśtawki w dół. Musiała się za bardzo rozbujać, a z kolei Klara… Ona pobiegła ją ratować i… stąd to nieszczęście.
Z przerażoną miną pochylam się najpierw nad Franią, która leży na ziemi bez jakichkolwiek oznak życia i nad Klarą, która krzywi się boleśnie.
– Boli – oznajmia płaczliwie, a ja w duchu pragnę, żeby była tu też Lena.
Kiedy przyjeżdża pogotowie, Frania natychmiast zostaje przeniesiona na nosze, a Klara chwilę później trafia do drugiego ambulansu.
– Proszę przyjechać do szpitala najszybciej jak to tylko możliwe – mówi do mnie jeden z lekarzy, a ja kiwam głową.
Wracam na górę, zastanawiając się jak zareaguje Lena, gdy dowie się o tym, co się stało. Wchodzę ostrożnie do pokoju. Widzę ją, nadal pokrążoną w głębokim śnie. Pochylam się, dotykając delikatnie jej ramienia.
– Cooo, co jest? – Otwiera oczy, rozglądając się nieprzytomnie.
– Lenka, musimy jechać do szpitala – mówię najostrożniej jak się da. – Frania z Klarą… Frania spadła z huśtawki, a Klara… złamała nogę.
– Co takiego? – Rozbudza się w moment, siadając na łóżku.
Na szczęście jakiekolwiek ślady po winie wraz z podniesioną adrenaliną zniknęły, co przyniosło mi ogromną ulgę.
– Tak mi powiedzieli rodzice tych dwóch. Nikoli i tej drugiej – wyjaśniam.
– To co my tu jeszcze robimy? – Lena zrywa się. – Ubieram się i jedziemy.
Patrzy na mnie i poważnieje.
– Krystian, ja… chciałabym cię przeprosić za… Nie powiedziałam ci, że alkohol tak na mnie działa.
– A więc jednak pamiętasz? – pytam. – Nic się nie stało. Zresztą, teraz to nieważne, teraz musimy zobaczyć, co z dziewczynkami.
Ona w odpowiedzi uśmiecha się niepewnie i znika w łazience, by się ubrać.
W szpitalu wpadamy wprost na jakiegoś lekarza.
– Przepraszam, a państwo do kogo? – pyta.
– Ja jestem… Chcieliśmy zapytać o Franię Wagner i Klarę Górską – wyjaśnia Lena. – Ja jestem ciocią Frani, a Klara…
– To moja siostra – wpadam jej w słowo.
Lekarz przez chwilę się nam przygląda.
– Ach, tak, już wiem – mówi. – Pani siostrzenica jest w tej chwili operowana.
– Operowana? Jak to operowana? – Lena patrzy na niego.
– Upadek z huśtawki był na tyle groźny, że ma kilka złamań, które trzeba poskładać operacyjnie i zrobił się mały krwiak w mózgu. Trzeba sprawdzić, czy nie jest on zagrożeniem dla życia dziecka.
Dostrzegam, że Lenka blednie na te słowa, ściskając mnie mocno za rękę.
– Proszę się tak nie niepokoić – uspokaja ją. – Po operacji wszystko będzie wiadomo.
– A co z Klarą? – pytam.
– Pana siostra leży na Sali ogólnej. Założyliśmy jej gips, potrzymamy ją przez pewien czas tutaj, a po powrocie do domu jeszcze trzy tygodnie będzie musiała leżeć.
– Rozumiem – odpowiadam, oddychając z pewnego rodzaju ulgą. – Możemy ją zobaczyć?
– Tak, proszę – odpowiada lekarz. – Zapraszam.
– Krystian! – woła Klara na nasz widok. – Ciocia, jak fajnie was widzieć!
– Hej słońce – odzywa się lenka cicho. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odpowiada, chociaż jej twarz wykrzywia lekki grymas. – Tylko ta noga mi dokucza. Chciałam ratować Franię i…
– Cii, spokojnie, wiem – przerywam jej. – Oboje to wiemy. Nie martw się. Jeszcze nie raz będziecie się bawić.
– Na pewno? – pyta.
– Oczywiście. – Lena uśmiecha się, chociaż jej uśmiech nie dociera do oczu, jak zawsze. – Namalować ci coś na gipsie?
– A umiesz rysować? – Patrzy na nią z zainteresowaniem.
– No coś tam umiem. – Lenka rumieni się lekko. – Jak sama kiedyś złamałam nogę, to też sobie rysowałam na gipsie.
– Szkoda, że tego nie widziałem – mówię, nie mogąc się powstrzymać.
W odpowiedzi pstryka mnie w ucho.
– Doigrałeś się – stwierdza.
– Chyba odwrotnie – odpowiadam. – To ja powinienem to powiedzieć i to ja powinienem to zrobić.
– Mniejsza o to. – Posyła mi uśmiech. – Ważne, że ty dostałeś ode mnie pstryczka.
– Czekaj, bo jeszcze się zrewanżuję – odbijam piłeczkę. – No nie patrz tak na mnie. Zrobię to w taki sposób, w jaki nie będziesz się tego spodziewać, zobaczysz.
– Wiecie co? – Klara patrzy po nas, a na jej twarzy wykwita uśmiech. – Zabawni jesteście.
– Dzięki – odpowiadamy jednocześnie.
– Może zamiast się przekomarzać, zrobilibyście coś z tym? – pyta, czym nas obojga kompletnie zaskakuje.
– To znaczy… co? – udaje mi się wyksztusić.
– A tego już wam nie powiem – odpowiada. – Sami sobie na to pytanie odpowiedzcie.
Po tych słowach przymyka oczy, najwyraźniej czując zmęczenie.
– Chodź, dowiemy Się, co z Franią – odzywam się szeptem, biorąc Lenkę za rękę.

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink