04 – Krystian

Od dnia, w którym Lena do mnie zadzwoniła, minął miesiąc. Odwiedzaliśmy się co jakiś czas, Lenka za każdym razem dziękowała mi za to, co dla niej zrobiłem. Ale nie musiała mi za nic dziękować. Pomóc jej było dla mnie czystą przyjemnością.
– No to jak, idziemy do tego kina? – pyta mnie któregoś dnia. – Ostatnim razem nam coś nie wyszło, no nie?
Siedziałem akurat w biurze i wypełniałem jakieś papiery, gdy Lena niespodziewanie stanęła w drzwiach. To pytanie mnie tak zaskakuje, że wypuszczam kartki z rąk.
– Eee… No pewnie – odpowiadam. – Ale trzeba znowu wybrać film.
– To co, teraz spotykamy się u ciebie?- proponuje.
– Jestem za – odzywam się z uśmiechem.
– Na taką odpowiedź liczyłam. – Posyła mi uśmiech, po czym wychodzi, zostawiając mnie w głębokim szoku.
Chwilę później do pokoju wchodzi Olgierd. Na widok mojej miny zatrzymuje się.
– Co jest? – pyta. – Wyglądasz, jakby coś cię wprawiło w niezłe osłupienie. No nie patrz tak, tylko gadaj.
– Lena poruszyła temat kina – odpowiadam.
– Zaprosiłeś ją jednak? – Jest zaskoczony, a ja uświadamiam sobie, że Olo o niczym nie wie.
– Tak, zaprosiłem ją – wyjaśniam. – Tego samego dnia, w którym… Frania do niej zadzwoniła. Spotkaliśmy się wieczorem, by wybrać film, a potem… Sam wiesz, nikt z nas nie miał głowy do tego, by myśleć o takich drobiazgach.
– I nic mi nie powiedziałeś? – Jest wyraźnie oburzony.
– Olo, słuchasz, co do ciebie mówię? – pytam. – Powiedziałem, że nikt nie miał do tego głowy.
– Dobrze, dobrze, wiem. – Wzdycha. – W porządku.
Wieczorem, kiedy jesteśmy już po pracy, udaję się do domu, by wszystko przygotować. Gdy pojawiam się pod blokiem, widzę coś, co na moment sprawia, że zapominam, co miałem zrobić. Po chwili jednak rozsądek wraca na swoje miejsce.
– Kim jesteś? – pytam cicho.
Na schodach widzę małą dziewczynkę, nie mogącą mieć więcej niż dziesięć lat.
– Mam na imię Klara – odpowiada. – Czy może mnie pan wpuścić?
– Zgubiłaś się? – Dopytuję.
– Nie, uciekłam – odpowiada prosto.
Mam ochotę zadać kolejne pytanie, ale na razie się powstrzymuję. Biorę ją za rączkę.
– Chodź, mała – odzywam się. – Zabiorę cię do domu, dam ci coś do picia i jedzenia, a potem położę cię spać.
– Dobrze, proszę pana – odpowiada cicho.
Gdy jesteśmy w domu, daję małej coś do jedzenia i picia, a sam zaczynam się zastanawiać, co począć dalej. Wiem, że powinienem ją odwieźć na komendę i powinna trafić na czas wyjaśnienia sprawy do izby dziecka, ale nie miałem serca tego zrobić. Zwłaszcza teraz, gdy było jeszcze dość chłodno, a dziewczynka była w samej bluzeczce i spodniach, bez żadnej grubszej rzeczy na sobie.
– Dziękuję – odzywa się Klara po jakimś czasie.
– Proszę. – Uśmiecham się do niej. – Możesz mi powiedzieć, od kogo uciekłaś?
– Od tatusia – odpowiada prosto. – Zostawił mnie samą w domu i sobie gdzieś poszedł, a ja nie chciałam już być sama, to uciekłam.
– A daleko stąd mieszkasz? – dopytuję.
– Chyba nie, nie wiem – odpowiada. – Długo szłam, więc nie wiem. Ale cieszę się, że na pana trafiłam, wie pan? Bo ja lubię poznawać nowych ludzi, a pan jest fajny.
Znowu się uśmiecham. To dziecko coraz bardziej ujmowało mnie za serce.
– Dobrze, dzisiaj już nie będę cię męczyć. Pewnie jesteś bardzo zmęczona. Poczekaj, zaraz ci pościelę łóżko, żebyś mogła się przespać – mówię i wstaję.
W parę minut później słyszę dzwonek do drzwi. To pewnie Lena. Szybko biegnę otworzyć. Faktycznie, stoi w drzwiach, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– I jak tam, Krysiu? – pyta.
– Lenka, problem mam – odzywam się cicho. – Znalazłem na schodach dziewczynkę.
– Dziewczynkę? – Jest wyraźnie zaskoczona. – Jaką dziewczynkę.
– Ma na imię Klara – wyjaśniam. – Nie może mieć więcej niż dziesięć lat. Twierdzi, że uciekła z domu, bo ojciec ją samą zostawił, a była głodna.
– A mamy nie ma? – dopytuje Lena. W jej oczach widzę niepokój i troskę.
– Nie wiem. O mamie nic nie wspominała – odpowiadam. – Chodź, może tobie uda się z nią porozmawiać.
– Jasne – mówi i idzie za mną do kuchni.
Słysząc nas, Klara odwraca się w naszym kierunku. Na widok Leny uśmiecha się niepewnie.
– Dzień dobry, kochanie – odzywa się łagodnie Lena, podchodząc do niej i biorąc ją za rękę. – Ja na imię Lena i jestem przyjaciółką Krystiana, a ty?
– Klara – odpowiada cichutko, widać, że jest lekko onieśmielona.
– Dobrze. – Lena uśmiecha się i siada obok niej. – Ile masz lat?
– Dziesięć – mówi.
Lena znowu się uśmiecha.
– Wiesz, że mam siostrzenicę w twoim wieku? – pyta.
– Naprawdę? – Dziewczynka rozpromienia się. – Ale fajnie. A przyszła tu z tobą?
– Nie, kochanie, nie przyszła. – Lena robi zawiedzioną minę. – Późno już jest, poszła spać. Ty też chyba powinnaś, prawda?
– Aha – odpowiada krótko.
– Dobrze, to ja cię zaprowadzę i posiedzę przy tobie, jak chcesz – mówi Lena, a dziewczynka odpowiada skinieniem.
Kiedy Lena wraca do kuchni pół godziny później, minę ma zatroskaną.
– I co, zasnęła? – pytam cicho.
– Tak, śpi – odpowiada. – Ale… Wiesz? Szkoda mi jej. Pytałam o jej mamę, powiedziała, że umarła, jak była mała. To znaczy tak powiedział jej tata. Ojca częściej nie ma w domu niż jest, bardzo często opiekowały się nią różne inne panie. Tylko tyle się dowiedziałam. Nie jest to prosta sprawa. Bo my nic poza imieniem i jej wiekiem o niej nie wiemy.
Marszczę brwi.
– Bardzo dziwne – mówię cicho. – Wiesz, mnie najbardziej zastanawia, dlaczego ona przyszła akurat tutaj.
– Może miała najbliżej? – Lena zamyśla się. – Albo była tak zmęczona, że chciała usiąść i odpocząć gdziekolwiek. No nie wiem.
– Dziwna sprawa – powtarzam cicho.
– Coś czuję, że z kina znowu nam nic nie wyjdzie – zauważa Lenka.
– Nie no, nie mów tak, zaraz się za to weźmiemy – odpowiadam, lecz w tym momencie rozlega się dzwonek do drzwi.
– Kogo niesie? – pytam.
– Idź i otwórz – mówi Lena z uśmiechem. – A ja pójdę sprawdzić, czy Klara śpi.
Odpowiadam skinieniem i udaję się do przedpokoju. W drzwiach widzę mojego ojca.
– Czego chcesz? – pytam ostro.
Nie lubiłem jego odwiedzin. Za każdym razem zwiastowały one duże kłopoty.
– Jak się do mnie odnosisz? – odpowiada pytaniem.
– Tak jak chcę – odcinam się. – No więc, po co przyszedłeś?
– Przyszedłem odwiedzić mojego jedynego syna – stwierdza z uśmiechem. – Mogę wejść?
Wzdycham i przepuszczam go w drzwiach, chociaż tak naprawdę mam ochotę go za nie wyrzucić. Całą siłą woli staram się robić dobrą minę do złej gry. Prowadzę go do kuchni.
– Napijesz się czegoś? – pytam.
– Nie, dzięki – odpowiada, siadając ciężko na krześle.
Zalega krępująca cisza, którą przerywa Lena pojawiająca się w drzwiach.
– I jak tam? – pytam ją.
– Dobrze – odpowiada i uśmiecha się.
Dopiero po chwili dostrzega mojego ojca. Podchodzi bliżej i staje, opierając się plecami o blat.
– Dzień dobry panu – mówi pogodnie.
– Dobry wieczór. – Mój ojciec wstaje i podaje jej rękę. – Krystian, czemu nie powiedziałeś, że masz dziewczynę?
– Lenka nie jest moją dziewczyną – protestuję, czując, że zaczynają płonąć mi policzki.
Szybko wychodzę do łazienki, by przemyć twarz wodą. Gdy wracam z powrotem do kuchni, widzę, że Lenka nadal stoi w tym samym miejscu, wyraźnie zakłopotana.
– Tato, jeżeli nie masz mi do powiedzenia nic ważnego, to może lepiej będzie, jeśli sobie pójdziesz. Chcieliśmy z Lenką spędzić miło wieczór i…
Nie dane mi jest jednak dokończyć wypowiedzi. Z pokoju, w którym położyłem Klarę, dociera cichy, zduszony szloch. Lena szybko wybiega z kuchni, zamykając za sobą drzwi.
– Masz dziecko w domu? – Mój ojciec jest wyraźnie zdziwiony.
– Nie twoja sprawa – odpowiadam. – Ale jeżeli cię to tak bardzo interesuje, to znalazłem dziewczynkę na schodach. Przenocuję ją, a jutro rano zawiozę na komisariat, a stamtąd trafi do izby dziecka na czas wyjaśnienia sprawy. Muszę się zorientować, kto był takim kretynem, by zostawiać Klarę w domu samą, bez jedzenia i picia. Przecież mogła sobie zrobić krzywdę, mogło się stać cokolwiek.
Widzę jak na dźwięk imienia małej robi się strasznie nerwowy.
– To ja już pójdę – odzywa się i wstaje.
– Poczekaj. – Podchodzę do niego i ujmuję go za nadgarstek, tak że nie może mi się wymknąć. – Masz coś wspólnego z tą małą? Jeżeli tak, powiedz mi o tym. W tej chwili!
– Bo… Krystian, bo ja… – zaczyna. – Muszę ją zobaczyć.
– Po co – Jestem zdezorientowany.
– Proszę cię – błaga, a ja ulegam.
Idę za nim do pokoju. Po chwili jednak muszę zrobić gwałtowny zwrot, gdyż mój ojciec rzuca się w stronę wyjścia.
– Gdzie! – warczę. – Zostajesz tu i mówisz w tej chwili, co ta mała ma z tobą wspólnego!
– Bo to jest moja córka – wypala, a mnie ogarnia złość, tak wielka, że mam problem, żeby się opanować.
– Co? – pytam. – Co ty powiedziałeś? Jak to, twoja córka?
– Po śmierci twojej matki… – zaczyna. – Przez długi czas spotykałem się z pewną kobietą. Dziesięć lat temu na świat przyszła nasza córeczka. Kinga koniecznie chciała, by miała na imię Klara, a ja nie nalegałem na zmianę. Jednak zmarła w dwa lata później, a opieka nad małą spadła na mnie.
– Tak, tak i resztę już znam – przerywam mu ostro. – Więcej cię w domu nie było niż byłeś. Ty gnido, narażałeś przez całe życie Klarę na takie niebezpieczeństwo? Jak mogłeś!
W tym momencie w przedpokoju pojawia się Lena. Bierze mnie za rękę i odciąga od ojca, w przeciwnym razie mogłoby się to skończyć rozlewem krwi. Odwracam się do niej, z twarzą białą jak papier.
– Zabiję go – syczę.
Widząc jednak jej minę, momentalnie łagodnieję.
– Co jest? – pytam.
– Mała ma gorączkę – wyjaśnia. – Jest strasznie rozpalona, wezwałam karetkę.
Znowu czuję ogarniający mnie gniew, za wszelką cenę staram się opanować.
– Wyjdź! – zwracam się do ojca, stojącego przy drzwiach. – Wyjdź i nie pokazuj mi się więcej na oczy.
Nie protestuje. Gdy drzwi za nim się zamykają, czuję jak wszystkie emocje ze mnie wychodzą.
– Jak… Jak on mógł? – Jestem wstrząśnięty. – Zostawiać ją… To przecież jest nieludzkie. W ogóle się nie przejął tym, co powiedziałaś. Nie zapytał, czy może ją zabrać, w ogóle się nią nie zainteresował. Musi ponieść tego konsekwencje. Nie ujdzie mu to na sucho. Nie pozwolę na to.
– Przecież niczego mu nie udowodnisz – odzywa się Lena poważnie. – Twoje słowa i słowa małej nie wystarczą. On się wszystkiego wyprze.
– Wiem. – Jestem zdruzgotany. – Ok., pomyślę o tym później. Chodźmy do niej.
Gdy wchodzimy do pokoju, widzimy ją, bladą i rozpaloną gorączką. Nawet nie zastanawiam się, jak się to mogło stać. Teraz najważniejsze jest, by jej pomóc.
– Jak się czujesz, kochanie? – pyta Lena, siadając na brzegu łóżka.
– Zimno – skarży się cicho. – I widzę… widzę was podwójnie.
– Cii, tylko spokojnie – odzywam się łagodnie. – Jesteś bezpieczna, nie bój się. Nic ci nie grozi. Zaraz przyjedzie pan doktor i ci pomoże.
Klara przenosi na mnie wzrok.
– Nie chcę już wracać… do… do taty… – jej głos cichnie. – Nie chcę…
– Nie, tylko nie to! – Lena pochyla się nad nią. – Klarciu, kochanie, nie zasypiaj. Proszę, powiedz, co byś chciała tak najbardziej?
Widzę jej roziskrzony wzrok, uważnie wpatrujący się w Lenkę.
– Dom… Dom, prawdziwy… Z mamą… Z tatą… – odpowiada cichutko, ledwo ją słyszę. – Nie chcę…
– Wiem, wiem, że nie chcesz – kontynuuję, wiedząc, że trzeba ją jak najdłużej utrzymać przytomną. – Wiem, że nie chcesz i nie będziesz, ale nie zasypiaj, proszę.
– Gdzie ta przeklęta karetka? – pyta Lena, zaczynając chodzić po pokoju.
Na odpowiedź nie musi długo czekać, gdyż parę sekund potem rozlega się dzwonek do drzwi. Wybiegam z pokoju, by chwilę później wrócić z lekarzem i dwoma ratownikami.
– To państwa dziecko? – pyta doktor, pochylając się nad Klarą.
– Nie… Znaczy… – Waham się. – To moja przyrodnia siostra. Co jej jest?
– Podejrzewam zapalenie płuc, jednak trzeba to potwierdzić dokładnymi badaniami w szpitalu – odzywa się.
– Jak to… zapalenie płuc? – Lena jest blada jak ściana. – Przecież nawet nie kaszlała, nic.
– Ale zjadła mało – zauważam cicho. – Myślałem, że to przez to, że jest pierwszy raz w nowym miejscu, ale… jak widać nie.
– To jest bezobjawowe zapalenie płuc – wyjaśnia. – Może się objawiać brakiem kaszlu, gorączki w wielu przypadkach też, tu jednak jest inaczej. Czy któreś z państwa może jechać z nami?.
– Tak, ja pojadę – odpowiada Lena natychmiast, a ja patrzę na nią zaskoczony.
– Pojedziesz za karetką – odzywa się szeptem. – Tak będzie lepiej.
Nie protestuję. Zdaję sobie sprawę, że Lena może mieć rację. Gdy odprowadzam wszystkich do drzwi i zostaję sam, opadam na najbliższe krzesło. Nie mogę tego przetrawić. Jak to się mogło stać? Przecież… Jestem naprawdę wstrząśnięty. Wciąż nie mogę pojąć, jak mój ojciec mógł zachować się tak nieodpowiedzialnie.
„Jeżeli Klarze coś się stanie, zabiję go gołymi rękami” – przebiega mi przez myśl.
Gdy pojawiam się w szpitalu pół godziny później i zostaję skierowany do poczekalni, widzę tam Lenę, wyraźnie bladą i zaniepokojoną. Na mój widok podrywa się.
– Co z Klarą? – pytam.
– Krystian, ona… przestała oddychać – mówi drżącym głosem. – W karetce się zatrzymała, reanimowali ją. Teraz jest na OIoMie. Lekarze mówią, że najbliższe godziny będą decydujące.
Przytula się do mnie. Jestem równie wstrząśnięty jak ona.
– Zabiję go – odzywam się. – To przez niego to wszystko. Gdyby się nią po ludzku zajmował, nie wyszłaby z domu, nie zachorowałaby. Boże, ja go po prostu zabiję.
– Nie, tu zemsta nie pomoże – odpowiada Lena. – Musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze, że Klara z tego wyjdzie. Przecież jest silną dziewczynką.
– Aha – odpowiadam, chociaż nie wyglądam na przekonanego.
Nie wiem, ile tak stoimy, ale na widok lekarza stającego w drzwiach mam wrażenie, że zaraz zatrzyma mi się serce.
– Co z Klarą? – pytam niemal bez tchu.
– W tym momencie jej stan jest krytyczny – odpowiada lekarz. – Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki, najbliższe godziny będą decydujące. Jest stan gwałtownie się pogorszył podczas transportu do szpitala, kilka razy musieliśmy ją reanimować, w tym momencie nie jest w stanie oddychać samodzielnie.
Patrzę najpierw na niego, potem na Lenę.
– Nie, to niemożliwe – udaje mi się powiedzieć.
– Proszę nie tracić nadziei. – Doktor patrzy na mnie uważnie. – Mała wbrew wszystkiemu jest silna, na pewno przeżyje.
Nie odpowiadam.
– A możemy ją zobaczyć? – Lena bierze mnie za rękę.
– Tak, oczywiście – odpowiada lekarz. – Ale po kolei, jeśli można.
Odpowiadamy skinieniem i idziemy za nim na oddział intensywnej terapii.
– Wejdź pierwszy – mówi Lena cicho. – W końcu to twoja siostra.
Uśmiecham się blado i znikam za przeszklonymi drzwiami. Na widok Klary, podpiętej do całej aparatury, czuję jak ściska mnie coś żołądku. Siadam na krześle przy łóżku i niepewnie biorę ją za rączkę.
– Słoneczko – odzywam się miękko. – Wiem, że mi nie odpowiesz. Ale proszę, wróć do mnie. Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić, obiecuję, ale nie możesz się poddać. Musisz walczyć… Musisz…
Głos mi się łamie. Po raz pierwszy jestem w takiej sytuacji. Jako policjant byłem świadkiem mnóstwa takich sytuacji, ale nie dotyczyły one bezpośrednio mnie, więc teraz czułem się naprawdę okropnie.
– Słońce, gdybym wiedział, że… że mój ojciec jest twoim tatą… Kochanie, proszę cię, walcz. Przecież jesteś silna, wiem, że tak jest. Tyle przetrwałaś, to i to przetrwasz. Kochanie, proszę.
Nie wiem, ile tak siedzę, wpatrując się w jej małą, bladą, niewinną twarzyczkę i wsłuchując w pikanie aparatury medycznej. Jestem tak zamyślony, że dopiero czyjś delikatny dotyk na ramieniu wyrywa mnie z odrętwienia.
– Krystian, chodź – słyszę cichy głos Lenki. – Nie możesz tu przesiedzieć całej nocy.
– Ale chcę – odpowiadam. – Zobacz, jak ona niewinnie wygląda, no zobacz.
– Wiem. – Lena przenosi wzrok na Klarę. – Wiem. Ale wyjdzie z tego. Silna jest, zobaczysz. No chodź.
Z westchnieniem pozwalam się jej wyprowadzić przed szpital. Wdycham świeże powietrze, patrząc w przestrzeń. Odruchowo wyciągam z kieszeni papierosy, chcąc zapalić, po chwili chowam je z powrotem.
– Nie palisz? – Lena patrzy na mnie zaskoczona.
– Nie – odpowiadam. – Rzucam palenie. Nie wiadomo, czym się skończą powikłania małej, nie chcę, by przez moje papierosy miała jeszcze większe problemy.
Lena gwiżdże cicho.
– Ciekawe, jak długo wytrzymasz – mówi ze śmiechem.
– Już o to się nie bój. – Mrugam do niej. – A w razie co, będziesz mnie stopować.
– Ja? – Jej oczy otwierają się szeroko.
– Nie, Kleopatra – odcinam się. – Tak, ty. Bo tylko ty na razie o tym wiesz i chciałbym, żeby tak pozostało.
– A Olo? Jest w końcu twoim przyjacielem.
– Dowie się, w swoim czasie. – Uśmiecham się lekko, lecz zaraz na powrót poważnieję.
– Chodź. – Lena ujmuje mnie za rękę. – Pojedziemy do domu, prześpisz się. Zobaczymy, jak Frania się ma, nie powinna na tak długo zostawać sama.
– Jasne – mówię z westchnieniem. – Masz rację. Ale…
– Jedziesz ze mną – wpada mi w słowo. – Nie będziesz teraz sam. Nie pozwolę na to, żebyś się zadręczał, w pustym domu. A poza tym, mam wobec ciebie dług wdzięczności za tamto. Wiesz, wtedy, kiedy tak strasznie się bałam po rozmowie z Franią.
Znowu się uśmiecham.
– A ja ci tyle razy powtarzałem, że nie masz mi za co dziękować – mówię. – No ale skoro chcesz się zrewanżować, to bardzo proszę.
Ona śmieje się cicho i idzie w stronę mojego samochodu.
Tak minęło kilka dni. Stan Klary uległ drobnej poprawie, ale nadal była utrzymywana w śpiączce. Mimo nawału obowiązków, które miałem w pracy, zawsze po skończeniu służby jechałem do szpitala, by spędzić z nią chociaż kilkanaście cennych minut. Lenka bardzo mnie wspierała. Gdy ja nie mogłem pojechać do małej, robiła to ona, a potem przekazywała mi informacje o jej stanie. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym był z tym sam. Chyba nie dałbym rady.
W tydzień później po tych wszystkich rewelacjach wróciłem do domu. Przed blokiem spotkała mnie jednak przykra niespodzianka. Wpadam na mojego ojca, kompletnie pijanego.
– Czego tu chcesz? – pytam, nie mogąc usunąć jadu z głosu.
– Przyszedłem porozmawiać – odpowiada bełkotliwie. – Możesz… Możesz mnie wpuścić?
– Chyba nie mam innego wyboru – stwierdzam chłodno. – Chodź.
Biorę go za rękę i z trudem wtaczam po schodach do mieszkania. Kiedy już jesteśmy w środku, prowadzę go do salonu i sadzam na kanapie. Sam idę po coś do picia.
– Więc o czym chciałeś porozmawiać? – odzywam się.
– W zasadzie to o niczym – odpowiada. – Jak się czuje… Klara?
– Bez zmian – odpowiadam. – A zresztą, po co pytasz? Przecież ona i tak cię nie interesuje.
Wstaję i idę do pokoju po dyktafon. Nie wiem, po co go biorę, ale mam niejasne przeczucie, że ta rozmowa może mieć jakieś głębsze znaczenie. Czasem instynkt policjanta daje znać o sobie w taki nietypowy sposób.
– No więc – mówię, wracając do salonu. – Już ja zadbam o to, by Klara do ciebie wróciła.
On uśmiecha się, jakby smutno. Czyżby nie wyczuł sarkazmu w moim głosie?
– Gdyby nie ja, miałaby teraz matkę – stwierdza, a mnie mrozi krew w żyłach.
– Co? – pytam. – Co ty mówisz?
– To przeze mnie Kinga nie żyje – odzywa się ponuro.
– Co takiego? – pytam ostro.
– To był wypadek… – Wzdycha. – Pokłóciliśmy się… Niedobrze mi.
– No nie – jęczę.
Biorę go za rękę i ciągnę do łazienki. Gdy już skończył, wracamy z powrotem do pokoju.
– No więc, co z tą Kingą? – pytam.
– To był wypadek – powtarza, patrząc na mnie trochę bardziej trzeźwo. – Wróciłem do domu… Byłem pijany, pokłóciliśmy się… Już nie pamiętam, o co poszło. Chyba miała do mnie pretensje o to, że nie zajmuję się Klarą. Że poświęcam im obu zbyt mało czasu. Nie wytrzymałem. Popchnąłem ją, ona upadła, uderzyła głową o kant stołu i… Ja naprawdę, chciałem ją ratować. Ale byłem pijany, zamroczony…
– Chcesz mi powiedzieć… – Jestem tak wstrząśnięty, że ledwo mogę mówić. – Chcesz mi powiedzieć, że przez ciebie Klara straciła matkę? Jesteś… Jesteś beznadziejny!
Patrzę na niego z pogardą. Wiem jednak, że w tej chwili muszę trzymać nerwy na wodzy. Wyłączam nagrywanie i chowam dyktafon do kieszeni. Widzę, jak się kiwa na kanapie. Siłą udaje mi się go namówić, żeby poszedł spać. Sam natomiast postanawiam zadzwonić do Leny. Odbiera po pierwszym sygnale.
– Lenka? – odzywam się. – Możesz przyjechać?
– Krystian, co się stało? – pyta, a ja orientuję się, że musiała wyczuć moją zmianę nastroju.
– Proszę cię, przyjedź, mam bardzo ważne informacje.
– No dobrze… Niedługo będę – mówi uspokajająco, a ja oddycham z ulgą.
W kilkanaście minut później słyszę dzwonek do drzwi. Od razu podbiegam, a gdy je otwieram, porywam Lenę w objęcia.
– Hej… Hej, co się stało? – Jest zaskoczona. – Krystian…
– To on… – mówię, czując się naprawdę rozstrojonym. – To on to zrobił, rozumiesz?
– Ale co? – Odsuwa mnie od siebie na wyciągnięcie ramion i patrzy mi w oczy. – I kto?
– Chodź. Chodź do mnie do sypialni – odzywam się cicho. – On śpi w salonie, nie chcę, żebyś go widziała w takim stanie.
Krzywię się boleśnie. Kiedy zamykam drzwi od sypialni i siadamy przy sobie na łóżku, wyciągam z kieszeni dyktafon.
– Po co ci to? – Lena otwiera szeroko oczy.
– Słuchaj – mówię krótko i puszczam nagranie.
Przez cały czas jego trwania obserwuję ją uważnie. Widzę, jak z każdą minutą jej oczy otwierają się coraz szerzej. Gdy nagranie dobiega końca, jest biała jak kreda.
– Ale to… Przecież to… O Boże.
– No właśnie – potwierdzam ponuro. – Jak wytrzeźwieje… Nie wiem, trzeba by jakieś śledztwo przeprowadzić, czy co.
– Ale po co śledztwo, skoro on się do wszystkiego przyznał?
– Tylko zrobił to po alkoholu – zauważam. – A ja potrzebuję jasnych dowodów, trzeźwych.
– No tak, wiadomo. – Lena zamyśla się. – Trzeba pogadać z Zarębskim, on na pewno powie ci, co z tym zrobić.
– Ale chyba już nie dzisiaj – stwierdzam. – Późno jest. Zostaniesz ze mną?
– A chcesz? – Patrzy mi w oczy, a jej spojrzenie jest jakieś takie… inne.
– A co z Franią? – pytam cicho.
– Ania ją zabrała na kilka dni do siebie, bo wróciła. Jest bezpieczna – odpowiada, przybliżając się do mnie.
– To chcę – mówię cicho. – Jeśli ty też tego chcesz.
Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Nie wiem, jak to się dzieje, ale nagle przyciągam ją do siebie i zaczynam całować. Nie potrafię się opanować. W jej oczach widzę zaskoczenie, ale nie odsuwa się. Wręcz przeciwnie, odwzajemnia moje pocałunki z równą żarliwością. Po chwili koniec. Tak jak nagle się zaczęło, tak nagle się skończyło.
– Co… Co to było? – Jest chyba lekko przestraszona.
– Ja… nie wiem – odzywam się. – Lenka, zapomnij o tym… Proszę, zapomnij.
W odpowiedzi uśmiecha się tylko, ale ja wiem, że żadne z nas o tym nie zapomni. Że będzie to do nas wracać w snach, chociaż żadne z nas się do tego nie przyzna. Że będziemy o tym myśleć każdego dnia, gdy będziemy ze sobą rozmawiać. I wiem, że któregoś dnia nas to zniszczy. Ale już nie było odwrotu. Stało się, mleko się rozlało, teraz trzeba było je wypić.
– Przepraszam… – szepczę cicho.
– Nie, to ja przepraszam – odpowiada cicho. – Mogłam się odsunąć. Ale nie potrafiłam. Przepraszam.
Nic nie mówię. Po prostu ją przytulam. Czuję jak drży. Czekam, aż się uspokoi, po czym układam ją obok siebie na łóżku i obserwuję jej twarz, czekając, aż zaśnie.
Następnego dnia pojawiam się biurze naczelnika dość wcześnie.
– No co tam, Krystian? – pyta na mój widok.
– Szefie, bo jest sprawa – zaczynam niepewnie. – Moglibyśmy się z Olo zająć… pewnym śledztwem?
– No, tak się składa, że macie akurat sprawę do rozwiązania – mówi naczelnik.
– Ehm. – Odchrząkuję. – No, tak, ale… jest jeszcze jedna sprawa. Znaczy… Wie szef, bardziej prywatna.
– No to mów, o co chodzi, a nie się bawisz w kotka i w myszkę, bo cierpliwość stracę.
– Ale że Krycha jest kotkiem, a szef myszką? – Olgierd staje w drzwiach.
Odwracam się do niego z groźną miną, ale uśmiech psuje powagę sytuacji.
– Nie bawmy się w takie szczegóły – odpowiada Zarębski. – Mów, co jest grane.
– Bo ja, szefie, znalazłem dziewczynkę Jakis czas temu – odzywam się. – Wie szef, mówiłem o niej. A wczoraj dowiedziałem się, że… Zresztą, sami posłuchajcie. Tak, Olo, ty też, chodź tu.
Gdy mój przyjaciel podchodzi bliżej, wyciągam dyktafon i włączam zarejestrowane nagranie.
– To mój ojciec – wyjaśniam, widząc ich pytające spojrzenie. – Napił się wczoraj, przyszedł i się wygadał. Co mam robić? Trzeba przecież jakoś się tą sprawą zająć.
– Możecie zająć się tą sprawą – stwierdza Zarębski po namyśle. – Ale bardzo ostrożnie. Nie mamy żadnych akt, więc odgrzebanie tego i dojście do prawdy będzie trudne.
– A nie można po prostu poczekać, aż twój ojciec wytrzeźwieje, przyciągnąć go tu przycisnąć? – pyta Olo.
– Chciałbym mieć jeszcze jakieś potwierdzenie – stwierdzam. – Zanim go na dobre przesłucham. Nagranie niewiele nam daje, może powiedzieć, że był pijany, więc niczego nie pamięta.
– Co fakt, to fakt. – Olo przygryza wargę. – No dobra, to co robimy?
– Jedźcie wypytać sąsiadów – oznajmia naczelnik. – Może ktoś wam coś powie. Weźcie zdjęcie Klary i rozejrzyjcie się. A właśnie, jak ona się czuje?
– Niewiele lepiej – odpowiadam i wzdycham. – Po pracy jadę do szpitala.
Zarębski kiwa głową i odprawia nas skinieniem ręki.
Gdy wychodzimy z gabinetu naczelnika, pierwsze kroki kierujemy do pokoju Leny.
– Hej Lenka – odzywam się.
– No co tam, chłopaki? – pyta, mrugając do mnie ukradkiem.
– Mogłabyś mi sprawdzić, gdzie dziesięć lat temu mieszkał mój ojciec wraz z Klarą i jej matką? Bardzo to dla mnie ważne.
– Czyli jednak Zarębski zgodził się na to, byście zajęli się tą sprawą? – pyta, a ja odpowiadam skinieniem.
Widzę spojrzenie Olgierda. Najwidoczniej jest w szoku, że Lena o wszystkim wie, ale nie zamierzam mu w tej chwili niczego tłumaczyć.
– To jest jakaś mała wioska pod Warszawą – odzywa się Lenka po paru minutach. – Tu macie mapkę, zobaczcie sobie.
Podchodzimy bliżej.
– O kurczę. Ja znam to miejsce – odzywam się. – Wiem, gdzie to jest. Chodź, Olo.
– Dzięki – rzuca Olgierd w jej stronę, po czym oboje opuszczamy pomieszczenie.
Po czterdziestu pięciu minutach docieramy na miejsce.
– Kurczę – odzywa się Olo. – Nic dziwnego, że twój ojciec się stąd wyniósł razem z małą. Strasznie tu ponuro jest.
– On się nie dlatego wyniósł – zauważam ironicznie. – Chodź, może się czegoś dowiemy.
Po paru minutach docieramy do pierwszego domu. Na ganku widzimy jakąś małą dziewczynkę, nie mogącą mieć więcej niż siedem lat, bawiącą się najprawdopodobniej w jakiś domek dla lalek.
– Hej mała – mówi Olo przyjaźnie. – Jest ktoś z dorosłych w domu?
– Mama jest w kuchni – odpowiada dziewczynka. – Zalaz po nią pójdę.
Po tych słowach znika nam z oczu, by wrócić chwilę później ze swoją mamą.
– Dzień dobry, aspirant sztabowy Olgierd Mazur…
– Starszy aspirant Krystian Górski, czy moglibyśmy z panią porozmawiać?
– Policja? – Jest zaskoczona. – Proszę, niech panowie wejdą.
– Nie chcemy pani sprawiać kłopotu – wyjaśniam, wyciągając zdjęcie. – Czy zna pani tą dziewczynkę?
Kobieta przez chwilę przygląda się fotografii.
– Coś kojarzę, ale… niewiele. Przykro mi, chyba nie będę panom w stanie pomóc. Ale moja mama na pewno będzie ją pamiętać, niedługo powinna wrócić z kościoła. Jeśli panowie chcą, mogą zaczekać.
– Dobrze, dziękujemy – mówi Olgierd i tym sposobem dostajemy się do mieszkania miłej pani.
Po dwudziestu minutach do mieszkania wchodzi starsza kobieta. Na nasz widok blednie.
– Mamo, spokojnie. – Jej córka podchodzi do niej i pomaga jej usiąść na przeciwko nas. – Panowie przyszli tylko porozmawiać.
– Mój Boże. – Ona patrzy na nas. – Czy ktoś z nas zrobił coś nie tak?
– Nie nie. – Olgierd uśmiecha się. – Chcielibyśmy panią zapytać o pewną dziewczynkę i jej rodziców.
Pokazuję zdjęcie Klary. Na jej widok kobieta uśmiecha się smutno.
– Tak, oczywiście, że pamiętam tą dziewczynkę – mówi. – Ją i jej rodziców także. Kinga to była taka obrotna dziewczyna. Bardzo często mnie odwiedzały, gdy Klara była malutka. Ale po pewnym czasie przestały. Jakby zapadły się pod ziemię. Dowiedziałam się później, że mama dziewczynki nie żyje. Bardzo ogromny cios to był, bo wiedzą panowie, jak to jest, kiedy dziecko zostaje bez rodzica.
Kiwam głową, nie będąc w stanie nic powiedzieć.
– A wie pani, co się stało z ojcem dziecka? – pyta Olgierd.
– Pan Andrzej? – Kobieta uśmiecha się gorzko. – To dziwny człowiek był, wiedzą państwo? Nie raz słyszałam, jak sąsiedzi opowiadali, że w tej rodzinie źle się dzieje. A Kinga, jak przychodziła, też wyglądała na przygnębioną. Chciałam jej pomóc, ale nie skarżyła się, nic nie mówiła, więc nie pytałam.
– Dziękujemy pani – mówię cicho. – Bardzo nam pani pomogła.
– Nie ma za co. – Kobieta znowu się uśmiecha. – A dlaczego pytacie o to dziecko?
– Mamy podejrzenie, że mama małej Klary została zamordowana – wyjaśniam.
– Zamordowana? – Starsza pani jest wyraźnie przerażona. – Mój Boże, co za nieszczęście.
– Proszę się nie bać, to tylko podejrzenia – uspokaja ją Olgierd. – Jeszcze raz bardzo pani dziękujemy, do widzenia.
– Do widzenia, do widzenia! – woła w odpowiedzi.
– Co teraz robimy? – pyta Olgierd.
– Idziemy pytać dalej – odpowiadam cicho.
Za wszelką cenę staram się nie myśleć o tej sprawie w kategoriach prywatnych, ale wcale nie jest to takie proste. Chodzi w końcu o moją siostrę, która nadal walczy w szpitalu o życie i o mojego ojca, który, najprawdopodobniej, jest mordercą.
– Krycha, spokojnie. – Olo przystaje i kładzie mi rękę na ramieniu. – Rozwiążemy tą sprawę, obiecuję. Jeśli twój ojciec faktycznie jest mordercą, odpowie za to, słyszysz?
– Dzięki. – Przełykam ślinę, czując, że mój głos brzmi dziwnie obco. – Dzięki, stary, naprawdę… To bardzo wiele dla mnie znaczy. Jeśli Klara… umrze…
– Hej, nawet tak nie myśl. – Klepie mnie po plecach. – Chodź, napijemy się mocnej kawy, bo bez tego nie dasz rady chyba prowadzić śledztwa dalej.
Kiwam głową, po czym wsiadamy do samochodu i wracamy na komendę.
W drodze na komendę, odzywam się cicho do Olgierda:
– Moglibyśmy pojechać do szpitala? Proszę. Chcę zobaczyć, co z Klarą.
– No jasne – mówi Olo. –
– Dzięki. – Oddycham z ulgą.
Do szpitala docieramy pół godziny później.
– To ja tu na ciebie poczekam – odzywa się Olo. – Tylko postaraj się nie za długo, mamy mało czasu.
Odpowiadam skinieniem głowy i wchodzę do pomieszczenia. Na lekarza prowadzącego Klarę wpadam, ledwo przekraczam próg oddziału.
– Co z moją siostrą? – pytam.
– Jej stan się powoli poprawia – odzywa się. – Jeszcze jest w śpiączce, ale myślę, że za dzień, góra dwa będziemy mogli ją wybudzić, jeżeli nic się nie zmieni na gorsze.
Czuję jak ogarnia mnie prawdziwa ulga. Wypuszczam powietrze z płuc.
– Dziękuję… – szepczę. – Tak ogromnie panu dziękuję. To tak wiele dla mnie znaczy… Nie przeżyłbym, gdyby ona… No wie pan.
– Wszystko jest na dobrej drodze. – Lekarz uśmiecha się. – Jeśli pan chce, może ją pan zobaczyć.
Patrzę na niego z wdzięcznością, po czym udaję się na OIOM. Jest taka bezbronna pod tą aparaturą, że znowu coś mi się ściska w żołądku. Siadam przy niej i przez kilkanaście minut po prostu trwam, wsłuchany w dźwięki aparatury medycznej, nie chcąc przerwać tej ciszy.
– Kochanie, walcz… – mówię zduszonym szeptem. – Walcz…
Po tych słowach wstaję, pochylam się nad nią i delikatnie całuję ją w czółko, po czym odwracam się i na palcach wychodzę z pomieszczenia.
– I co z małą? – pyta Olgierd, kiedy pojawiam się w samochodzie.
– Lekarz mówi, że lada moment będą mogli ją wybudzić – odpowiadam. – O ile się jej stan nie pogorszy.
– Trzeba trzymać kciuki – odzywa się Olgierd śmiertelnie poważnie. – Na pewno będzie wszystko dobrze.
– Muszę zadzwonić do Leny – mówię, gdy Olo rusza z przed szpitala. – Muszę jej powiedzieć.
– Dzwoń, dzwoń. – Uśmiecha się w odpowiedzi pod nosem.
– Co się tak uśmiechasz? – Patrzę na niego zdezorientowany.
– Widziałem, jak spoglądaliście dzisiaj na siebie ukradkiem – wyjaśnia. – Nie chcę wnikać, ale coś czuję, że macie jakąś tajemnicę.
Tym razem to ja się uśmiecham.
– A ty takowych nie masz? – Mrugam do niego. – O tobie i Łucji też nikt nie wiedział, do czasu. A teraz co? A teraz sobie razem mieszkacie i jest wam dobrze.
– No pewnie, że jest nam dobrze – odpowiada. – Nigdy nie było lepiej. No ale pogadamy później, przy lepszej okazji niż ta.
– Jasne, panie aspirancie – odpowiadam ze śmiechem.
Wiadomość o poprawie stanu zdrowia małej wyraźnie poprawiła mi humor i nawet dalsze prowadzenie śledztwa zdawało się mnie tak nie męczyć, jak jeszcze przed godziną.
Kolejne próby dowiedzenia się czegoś więcej spełzły na niczym, co irytowało nas obu coraz bardziej.
– Kurde, nie mogę już tak. Jak ludzie nie zaczną gadać, to chyba oszaleję – mówię z irytacją po kolejnej odmowie.
– Czekaj, tu jest jeszcze jeden dom. – Olgierd stara się mnie uspokoić. – Może w końcu czegoś się dowiemy.
Wzdycham, ale posłusznie idę za nim. Gdy pukamy do drzwi, otwiera nam starszy pan. Na nasz widok jest zaskoczony, ale uśmiecha się.
– Panowie do mnie? – pyta.
– Tak – odpowiadamy jednocześnie.
– Chcielibyśmy porozmawiać – dodaję. – Możemy wejść?
– Proszę, oczywiście. – Przepuszcza nas w drzwiach.
– Może się czegoś panowie napiją?- pyta. – Akurat zamierzałem sobie zrobić herbatę.
– Nie, dziękujemy – odpowiada Olgierd. – Czy może nam pan powiedzieć, czy kojarzy pan tą dziewczynkę?
Pokazuje mu zdjęcie. Jego twarz momentalnie się zasępia.
– Jak najbardziej – mówi i wzdycha. – Ta wioska jest tak mała, że wszyscy znają małą Klarę.
– Mhm, tylko jak widać nie każdy chce mówić – zauważam oschle.
– Bo to beznadziejna sprawa jest – stwierdza mężczyzna cicho. – Pan Andrzej, mąż tej biednej dziewczyny, ciągle na nią krzyczał. A ile razy pijany wracał, to nie zliczę. Ja się dziwię, że im się w ogóle udało dziecko… No wiedzą panowie. Bo ta dziewczyna naprawdę nie miała lekko.
Wzdycha.
– Czasem próbowałem mu zwrócić uwagę, żeby jej tak nie traktował, że przecież to kobieta jest, ale on w ogóle mnie nie słuchał, nic do niego nie docierało. Zawsze uważał, że jego powinno być na wierzchu i powtarzał, że to jego kobieta i może sobie ją traktować jak chcę.
– To do niego podobne – stwierdzam, nie mogąc się powstrzymać.
– A to pan go zna? – Mężczyzna robi wielkie oczy.
– Niestety – odpowiadam. – Bo to mój ojciec.
– Rozumiem. – Kiwa głową ze współczuciem. – Czyli ta dziewczynka to…
– Moja przyrodnia siostra – wpadam mu w słowo.
– To się panu trafiło – stwierdza mężczyzna ponuro. – Nieciekawie.
– No wie pan, rodziców się nie wybiera – zauważa Olgierd ostrożnie.
– Co prawda, to prawda. – Mężczyzna wstaje, by zalać herbatę. – Na pewno panowie niczego się nie napiją?
– Ja jednak poproszę herbaty – decyduję się po chwili, czując, że na sucho kolejnych informacji nie przełknę.
– To ja tak samo – dodaje Olgierd z uśmiechem.
Pięć minut później wszyscy troje siedzimy, mając przed sobą parujące kubki z herbatą.
– Więc, jak powiedziałem, pan Andrzej nie traktował dobrze tej biednej dziewczyny. Zwłaszcza, gdy był pijany. Pewnego dnia musiało się tam wydarzyć coś naprawdę okropnego. Mieszkali niedaleko ode mnie, więc wszystko słyszałem. O coś strasznie się pokłócili. Już nie pamiętam o co, ale wiem, że potwornie się pokłócili. Kinga strasznie płakała, on coś krzyczał, potem usłyszałem jej pisk, a później… zaległa cisza. Gdy wybiegłem, żeby pobiec, zobaczyć, co się stało, zobaczyłem pana Andrzeja, wychodzącego z domu z Kingą na rękach. Wsiadł do samochodu i odjechał. Później dowiedziałem się, że umarła, ale ja myślę, proszę panów, że to było nieumyślne spowodowanie śmierci.
Milknie, patrząc po nas uważnie.
– To wszystko, co pan wie? – pytam cicho.
– Tak, wszystko – odpowiada mężczyzna. – Nic więcej nie mam do dodania.
– Dobrze. – Olgierd wyciąga notes. – Spiszę to, co pan powiedział. Mogę prosić dowód osobisty?
W odpowiedzi podaje mu dokument tożsamości.
– Dziękuję, panie Janie – odzywa się Olo po paru minutach. – To wszystko. Dziękujemy za pomoc, bardzo nam to ułatwi dalszą pracę.
– A mogą panowie powiedzieć, gdzie jest teraz mała Klara?
– W tym momencie walczy w szpitalu o życie, ale jej stan już uległ poprawie – odpowiadam. – A później ja się nią zaopiekuję. W końcu jest moją przyrodnią siostrą.
– Niech pan czuwa nad jej małą główką. – Pan Jan patrzy na mnie poważnie. – Żeby już więcej nie musiała cierpieć.
– Na pewno tak będzie – zapewniam go, wstając. – Jeszcze raz bardzo panu dziękujemy.
– Nie ma za co. – Odpowiada smutnym uśmiechem, a my chwilę później wychodzimy i wracamy na komendę.
Kiedy docieramy na miejsce, Olgierd patrzy na mnie poważnie.
– Trzeba tu ściągnąć twojego ojca – mówi.
– O nie, ja tego na pewno nie zrobię – odpowiadam. – Niech go ściągnie inny patrol.
– Dobra, zaraz kogoś się po niego wyśle. – Olgierd uśmiecha się do mnie.
Ja natomiast wstaję.
– Zaraz wrócę – wyjaśniam, widząc jego pytające spojrzenie. – Idę zobaczyć się z Lenką. Choć na moment.
On posyła mi łobuzerski uśmiech.
– A id – mówi. – Przyjdę po ciebie, jak twój ojciec się zjawi.
Odpowiadam skinieniem. Chwilę później staję przed drzwiami pokoju Leny.
– Zajęta jesteś? – pytam cicho.
– Akurat mam chwilę wolnego – odpowiada. – Wejdź.
Podchodzę do biurka i staję obok niej.
– Jak Klara? – pyta, przyglądając mi się. – Dobrze się czujesz? Jesteś blady.
– Klara dobrze – odpowiadam cicho. – Lekarz mówi, że jak jej stan się nie pogorszy, to… będą ją wybudzać ze śpiączki.
Na jej twarzy widzę malującą się ulgę.
– Jak dobrze – odzywa się. – Nie przeżylibyśmy starty tego dziecka.
– Wiem o tym. – Staram się uśmiechnąć. – Lena…
Poważnieję nagle. Biorę jej rękę w swoją.
– Lena, on naprawdę ją zabił – mówię. – Udało nam się porozmawiać z kilkoma osobami… Powiedzieli nam trochę. Mój ojciec naprawdę… To było nieumyślne spowodowanie śmierci. Albo i umyślne… Sam już nie wiem. Ale nie mogę w to uwierzyć. Lenka…
Głos mi się załamuje. Czuję, że jeszcze chwila, a puszczą mi emocje, a na to nie mogę sobie pozwolić. Staram się głęboko odetchnąć.
– Hej. – Ona odkłada książkę, którą trzymała w ręku, podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramieniem. – Ja wiem, że to bardzo trudna sytuacja jest dla ciebie, ale… dasz sobie radę. Silny przecież jesteś. Masz dla kogo walczyć. Klara cię potrzebuje.
– Wiem – odpowiadam cicho. – Jaka szkoda, że… nie mogę teraz zapalić. A zrobiłbym to, uwierz. Ale obiecałem sobie, że ze względu na Klarę nie zapalę ani jednego.
Oddycham głęboko. W tym momencie drzwi otwierają się i staje w nich Olo.
– Chodź, Krystian. – Patrzy na mnie. – Zakończmy już tę sprawę.
Patrzę z rozpaczą na Lenkę, ale posłusznie wychodzę z pomieszczenia i udaję się za Olgierdem do pokoju przesłuchań.
– Na pewno dasz radę? – Przyjaciel spogląda na mnie. – Jeśli nie to… poproszę Stefana.
– Nie, nie trzeba – odpowiadam, zaciskając usta. – Chcę od niego to usłyszeć. Chcę, żeby się przyznał, patrząc mi prosto w oczy.
– Dobrze. Zatem chodź. – Wchodzi pierwszy, a ja za nim.
Na widok mojego ojca czuję ogarniającą mnie złość. Staram się jednak trzymać nerwy na wodzy.
– Krystian. – Patrzy na mnie. – Za co to?
– Za co? – Odpowiadam spojrzeniem chłodnym jak stal. – Za zabójstwo.
– Ale ja… ja nie…
– Posłuchaj. – Siadam naprzeciwko niego. – Przeprowadziliśmy z Olgierdem śledztwo. Dwie osoby potwierdziły, że nie działo się u was najlepiej. A sam wczoraj przyznałeś mi się do wszystkiego po pijanemu. Więc jak to jest? Może jak się przyznasz, dostaniesz łagodniejszy wymiar kary.
– No dobrze. – Wzdycha ciężko. – Pokłóciliśmy się. Byłem wtedy nieco wstawiony. Strasznie mnie czymś wkurzyła. Oboje krzyczeliśmy. Miała do mnie pretensje, że nie zajmowałem się Klarą… Że dla nich obu miałem zbyt mało czasu… Byłem tak wkurzony, że nawet zapomniałem o obecności Klary. Nie wytrzymałem w pewnym momencie. Popchnąłem ją, a ona… ona upadła, uderzając głową o kant stołu. Chciałem ją ratować, ale byłem pijany, zamroczony… A kiedy w końcu do mnie dotarło, co się stało, było już za późno, więc…
– Wywiozłeś ją, tak? – pytam. – Tak, to już wiemy.
Milknę, oddychając spazmatycznie.
– Zostajesz zatrzymany pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci – mówię cicho, ale stanowczo. – Krzysiek, zabierz go stąd.
On bez słowa spełnia moją prośbę.
– Krystian! – słyszę wołanie. – Ale ja nie chciałem! Ja naprawdę nie chciałem!
Nie reaguję. Kiedy wychodzą, ukrywam twarz w dłoniach, czując, że teraz naprawdę puszczają mi nerwy.
– Hej, wszystko dobrze? – słyszę głos Olgierda. – Możesz chcesz coś na uspokojenie?
– Nie, dzięki, poradzę sobie – odpowiadam przez palce. – Potrzebuję tylko chwilę czasu.
– Na pewno? – W jego głosie słyszę prawdziwą troskę.
– Mhm – mówię.
Nie wiem, ile tak siedzę, w końcu jednak otrząsam się z tego dziwnego stanu.
– Jadę do domu – oznajmiam. – Sprawa rozwiązana, to najważniejsze.
– Poradzisz sobie sam? – pyta Olo. – Może cię odwiozę.
– Daj spokój, stary, nie jestem małym dzieckiem – odpowiadam z irytacją, po chwili jednak się reflektuję.
– Sorry. – Rzucam mu przepraszające spojrzenie. – Wiem, że się martwisz i doceniam to, ale naprawdę sobie dam radę.
– W porządku. – Olgierd podchodzi i klepie mnie po ramieniu. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
– Jasne. – Uśmiecham się lekko. – To na razie.
– No na razie, trzymaj się.
Następnego dnia, gdy pojawiam się w szpitalu, zatrzymuje mnie lekarz.
– Dobrze, że pan już jest – mówi z uśmiechem. – Proszę za mną.
– Co z Klarą? – Czuję ogarniający mnie niepokój.
– Niech pan się nie denerwuje – uspokaja mnie lekarz. – Właśnie będziemy ją wybudzać.
– Naprawdę? – Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami.
W odpowiedzi posyła mi szeroki uśmiech i wchodzi za mną na OIOM. Zastajemy tam już pielęgniarkę.
– Siostro, wybudzamy pacjentkę – oznajmia doktor pogodnie.
Stoję z boku, obserwując całą procedurę uważnie. Po paru minutach słyszę, że mała się dusi.
– Spokojnie, Klarciu, spokojnie, zaraz ci wyjmiemy rurkę z buzi – mówi lekarz łagodnie. – Tylko spokojnie.
Po chwili zalega cisza. Gdy podchodzę bliżej, widzę jej twarzyczkę, bladą, mizerną.
– Gdzie ja jestem? – pyta cichutko.
– Jesteś w szpitalu, kochanie – odpowiadam, czując pod powiekami łzy. – Ale już jest dobrze, wszystko będzie teraz dobrze.
– A pan? Pan cały czas tu był? – Patrzy na mnie niebieskimi oczkami.
– Tak – odpowiadam.
– Kochanie, przewieziemy cię na normalną salę i będziecie mogli sobie spokojnie porozmawiać – mówi pielęgniarka z uśmiechem. – Chodź, słoneczko.
Bierze ją na ręce i sadza na wózku. Parę minut później docieramy do zwykłej sali.
– Ojejku, jak tu ślicznie! – woła mała z zachwytem.
– Cieszymy się, że ci się podoba – odpowiada lekarz. – Panie Krystianie, niech pan później do mnie zajrzy, dobrze?
Odpowiadam skinieniem, a on wraz z pielęgniarką wychodzi. Przez chwilę przyglądam się małej, rozpromienionej twarzyczce.
– Słońce – zaczynam łagodnie. – Muszę ci coś powiedzieć. Nie musisz… nazywać mnie panem. Bo widzisz… Twój tatuś jest też moim tatusiem.
Jej oczy otwierają się szeroko.
– Jak to? – pyta. – Czyli moja mamusia była też twoją mamusią?
– Nie, kochanie. – Staram się wyjaśnić jej to jak najłagodniej. – Po śmierci mojej mamy twój… nasz tatuś związał się z twoją mamą.
– Czyli jesteśmy rodzeństwem! – woła uradowana. – Super! Zawsze chciałam mieć starszego brata!
– Cieszę się. – Uśmiecham się naprawdę szczerze. – Poczekasz tu teraz? Pójdę porozmawiać z panem doktorem.
– Jasne, braciszku – odpowiada, ściskając moją rękę swoją drobną rączką.
Z trudem udaje mi się uniknąć wzruszenia na „Braciszka”. Udaję się do gabinetu lekarskiego.
– Kiedy małą będę mógł zabrać do domu? – pytam.
– Jeśli nic się nie zmieni, to za trzy dni będzie taka możliwość. – On nadal się uśmiecha pogodnie. – Mała jest bardzo silna. I dzielna.
– Wiem o tym – odpowiadam, wzdrygając się, myśląc o tym, że tyle już musiała przejść.
– Niech pan się nią dobrze opiekuje – dodaje. – Ona naprawdę zasłużyła na to, by być szczęśliwą.
– Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy – zapewniam go. – Jeszcze raz bardzo panu dziękuję za wszystko.
– Nie ma za co. Taka jest moja praca – mówi. – Do widzenia, panie Krystianie.
– Do widzenia, panie doktorze – odpowiadam.

8 komentarzy

  1. Nie to, żebym się czepiał, bo tekst jest dobry, ale jeśli razem siedzi przy stole trójka mężczyzn, to raczej we trzech, a nie troje. Troje to wtedy, gdy siedzi razem dwóch mężczyzn i jedna kobieta, lub, dwie kobiety i mężczyzna.

  2. A ja się trochę poczepiam. 🙂 Zaskakuje mnie, że Krystian nie miał żadnej refleksji w stylu „I co teraz?” Jakby nie patrzeć pojawienie się w życiu nowego członka rodziny, w dodatku takie pojawienie się, to ogromna zmiana, no nie? A on ją tak po prostu pokochał, zaakceptował to, że ma siostrę, tak zwyczajnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink