– Lidka, nie możesz tam iść. – Usiłuję ją za wszelką cenę zatrzymać. – I tak jej teraz nie pomożesz.
– Ale ja muszę – protestuje dziewczyna. – Błagam cię, Artur. Pozwól mi tam wejść.
– W tej chwili i tak jej nie pomożesz – upieram się. – Teraz wszystko jest w rękach lekarzy.
Biorę ją za rękę i odciągam od przeszklonych drzwi.
– Musimy czekać – -mówię cicho.
– Miałyśmy się spotkać… – Lidka patrzy na mnie, ale mam wrażenie, że mnie nie widzi. – Miałam… Miałam jej pomóc… Boże… Znam ją od kilku miesięcy, a… a już mam ją stracić? Artur, nie mogę…
Przytula się do mnie, a po chwili czuję jak drży cała. Gładzę ją niepewnie po plecach. Po raz pierwszy widzę ją tak rozstrojoną.
– Kochanie… – zaczynam łagodnie. – Hej, popatrz na mnie. Chowaniec!
Dopiero wtedy reaguje.
– Aha – mówi.
– Wiesz, kto mógł to zrobić? Bo nie sądzisz chyba, że podpaliła się sama.
– Oczywiście, że nie! – protestuje gwałtownie. – Ona… Zanim to się stało, spotkałyśmy się… Ona… miała jakieś poważne problemy. Ktoś ewidentnie chciał jej zaszkodzić?
– A wiesz kto? – dopytuję. – Pamiętaj, że w tej sytuacji liczy się każda informacja.
– Nie mam pojęcia – odpowiada dziewczyna. – Wiem, że była przez kogoś szantażowana. Okradła kogoś. Wcześniej rozwoziła jakiś towar, podobno to były narkotyki, ale ona sama nie jest tego pewna. Tylko, że nie płacili jej, więc zabrała tyle, ile jej się należało i… uciekła. Chciała się u mnie schronić. Miałam… Miałam jej jakoś pomóc…
Głos znowu jej się załamuje. Wiem, że nic więcej z niej teraz nie wyciągnę. Sam byłem wstrząśnięty tym, co się stało. Weronika miała poparzoną większą część ciała i prawda była taka, że tylko przeszczep mógł ją uratować.
– Chodź – odzywam się cicho. – Lidka, odwiozę cię do domu. Zostanę z tobą. Nie możemy tu przesiedzieć całego dnia i nocy.
Spogląda na mnie, lecz nic nie mówi. Pozwala, bym ją wyprowadził ze szpitala. Po drodze mijamy się z Wiktorem.
– I co z nią? – pyta Lidka. – Doktorze, niech mi pan coś powie.
– Nic nie wiem – odpowiada Wiktor. – Musiałabyś zapytać lekarza prowadzącego. Naprawdę, strasznie mi przykro. Nie wiem, jakbym się czuł, gdyby coś podobnego spotkało Zosię albo Anię.
– Właśnie – podchwytuję temat, chcąc odciągnąć Lidkę od myślenia o Weronice chociaż przez chwilę. – Jak się czuje Ania?
– Dobrze – odpowiada Wiktor. – Ale mam przeczucie, że niedługo nadejdzie czas rozwiązania.
– Kiedy prawidłowo powinna urodzić? – pyta Lidka, a ja niezauważalnie oddycham z ulgą.
– Pod koniec października. Ciągle jej powtarzam, by się oszczędzała, by odpoczywała. Słucha mnie, a przynajmniej się stara. Zosia też się stara jej pilnować na tyle, na ile może, ale wszyscy wiemy, jaka jest Anka. Gdyby mogła, to by rzuciła się w wir pracy, wcale nie myśląc o swoim i dziecka bezpieczeństwie. Na całe szczęście jest lekarzem i dzięki temu wie, że musi na siebie uważać, by nie zaszkodzić ani sobie ani temu maleństwu.
– A wiecie już, kto to będzie? – pytam.
– Nie, nie chcemy się tego dowiadywać. Najważniejsze, żeby było zdrowe, a czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka… Nie ma to dla nas większego znaczenia.
– Słusznie – stwierdza Lidka. – OK., nie zatrzymujemy już pana, doktorze, niech pan pędzi, bo widzę, że się pan spieszy.
– Dzięki. – On uśmiecha się do niej pokrzepiająco. – Trzymaj się. Oboje się trzymajcie. Na pewno wszystko będzie dobrze.
Oboje odpowiadamy skinieniem, a on odchodzi.
– A jak ona z tego nie wyjdzie? – pyta Lidka i patrzy na mnie. W jej oczach widzę najprawdziwszy strach.
– Nie martw się – staram się ją za wszelką cenę uspokoić. – Weronika jest silna, tak samo jak ty. Zobaczysz, że z tego wyjdzie. A teraz chodź. Jedźmy do domu.
Ona kiwa głową i pozwala mi się wyprowadzić ze szpitala. Kiedy docieramy do mnie do domu, Lidka idzie wziąć prysznic, a ja udaję się do kuchni, gdzie przygotowuję coś do jedzenia.
– Dobrze, że jesteś – mówię, kiedy staje w drzwiach.
Przyglądam się jej uważnie. Mimo przygnębienia malującego się w oczach i na twarzy, wygląda naprawdę ślicznie. Po raz pierwszy od dawna zwracam na to uwagę.
– Chodź, zjesz coś – mówię cicho, podchodząc i biorąc ją za rękę.
– Nie chcę – protestuje.
– Musisz coś jeść – oponuję. – Weronika byłaby bardzo niezadowolona, gdyby się dowiedziała, że z jej powodu nie jesz.
Ona w odpowiedzi wzdycha cicho i posłusznie siada przy stole. Z westchnieniem bierze łyżkę do ręki i zaczyna jeść. Uważnie ją obserwuję. Dobrze rozumiałem, jak się czuje. Sam po śmierci Renaty czułem się podobnie, jeżeli nie gorzej. Wzdycham cicho.
– Wszystko w porządku? – Patrzy na mnie.
– Tak, słońce – odpowiadam, uświadamiając sobie, że zwracam się do niej w ten sposób po raz pierwszy.
Widzę, jak rumieni się na to zdrobnienie. Wiem, że sama jest tym zaskoczona.
Gdy oboje kończymy jeść, prowadzę ją do sypialni.
– Połóż się – mówię łagodnie. – A ja niedługo do ciebie przyjdę.
Ona bez słowa spełnia moje polecenie, sam natomiast udaję się do łazienki. Kiedy wracam piętnaście minut później, widzę, że leży w niezmienionej pozycji, wpatrując się uważnie w tylko sobie znany punkt. Kładę się obok niej i ostrożnie obejmuję ją ramieniem.
– Hej – odzywam się bardzo cicho. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, ona z tego wyjdzie. Ani się obejrzysz, a będzie znowu wśród nas.
– Ale nie będzie bezpieczna. Artur, przecież dobrze wiesz, że jak komuś się zajdzie za skórę, to nie ma zmiłuj. No wiesz o tym, prawda?
– Wiem – odpowiadam. – Ale musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Jeżeli nie będziemy w to wierzyć, to wtedy naprawdę stanie się coś złego. No już, głowa do góry. Postaraj się teraz zasnąć. Ostrzegam, że jak nie zaśniesz, to będę zmuszony dać ci coś na uspokojenie.
W odpowiedzi posyła mi słaby uśmiech.
– Dziękuję, że jesteś – mówi cicho. – Nie poradziłabym sobie chyba bez ciebie.
– Drobiazg – odpowiadam, całując ją delikatnie w usta.
Wszystko, ma, być, dobrze. Bo jak nie, bo jak nie, to cię dopadnę 😀
o jej biedna weronika.