04 – Zosia

Od ślubu taty z Anią minął ponad miesiąc, a do mnie nadal to nie docierało. Oczywiście bardzo byłam szczęśliwa, że tata wreszcie sobie ułożył życie, ale z drugiej strony nadal nie potrafiłam w pełni w to uwierzyć.
Ani się obejrzałam, a nadeszła połowa lipca. Studia miały się rozpocząć dopiero za dwa i pół miesiąca, a ja już zaczynałam się stresować. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę na medycynie, ale z drugiej strony wiedziałam, że to jest to, co chcę robić w życiu, więc musiałam dać sobie radę. Kiedyś marzyłam o fizyce i astronomii, ale z upływem lat to się zmieniło.
– Aniu, Zosiu, ja wychodzę – słyszę głos mojego taty, który wyrywa mnie z rozmyślań. – Uważajcie na siebie, dobrze? Żeby się tu nic złego nie stało.
– Wiktor, proszę cię – protestuje Ania, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu.
On jest dla mnie taki troskliwy, że niekiedy naprawdę się Ani nie dziwię, że ją to irytuje.
– No co? – Posyła jej łobuzerskie spojrzenie. – Ja się tylko o was martwię, to wszystko. A zwłaszcza o ciebie i dziecko, wiesz, że jak nie będziesz o siebie dbać, może być bardzo różnie.
– Wiem, kochanie, tyle razy mi to powtarzasz… – Ania wzdycha. – Obiecuję, że będę ostrożna. Poza tym, Zosia jest ze mną niemal bez przerwy, więc nic mi nie grozi.
– Wiem o tym – odpowiada cicho tata. – Do zobaczenia rano.
– Pa – odpowiadamy jednocześnie, a on wychodzi.
Przez pewien czas jest spokojnie. Ania czyta książkę, w pewnym momencie, gdy do niej zaglądam, widzę, że śpi. Postanawiam więc skoczyć szybko do sklepu i kupić coś do jedzenia na kolację. Zostawiam Ani na stoliku kartkę, żeby się o mnie nie martwiła, po czym opuszczam mieszkanie. Nie miałam na szczęście daleko, mały osiedlowy sklepik znajdował się naprzeciwko ulicy. Nie spodziewałam się jednak, że będzie w nim tego dnia wyjątkowo dużo ludzi, co sprawiło, że zamiast być w domu po pięciu minutach, pojawiłam się tam po kwadransie.
– Aniu! – wołam, wchodząc do kuchni. – Już jestem!
– Zo… Zosia… – odpowiada, a w jej głosie jest coś, co mi się nie podoba.
Stawiam torbę z zakupami na blacie i wbiegam do pokoju. Pierwszym, co przykuwa moją uwagę, jest fakt, iż Ania jest blada jak ściana.
– Co się dzieje? – pytam z niepokojem.
– Chyba… Chyba coś… nie tak… z dzieckiem… – udaje jej się powiedzieć, a ja zamieram.
Trwa to jednak tylko przez pierwsze kilka sekund. W następnej chwili wybiegam z pokoju, by znaleźć telefon. Wybieram numer taty, ale jak na złość, nie odbiera.
– Tato, proszę cię, odbierz, odbierz – powtarzam błagalnie.
Nic takiego jednak się nie dzieje. Spanikowana dzwonię do Martyny, która, na szczęście, odbiera telefon.
– Martyna, dobrze, że odebrałaś – odzywam się.
– Zośka. Stało się coś? – W głosie Martyny słyszę niepokój.
-Słuchaj, ja nie mam czasu. Ona… Znaczy Ania… Coś chyba jest nie tak z dzieckiem. Powiedz mi, gdzie jest tata?
– Pojechał na wezwanie, ale niedługo powinien wrócić – odzywa się Martyna. – Powiem mu, jak się pojawi, dobrze?
– Jasne, dziękuję – odpowiadam.
Kiedy kończymy rozmawiać, wracam do Ani. Leży blada, wpatrując się we mnie.
– Zosiu, gdzie… gdzie jest… – Urywa, oddycha głęboko.
– Aniu, co się dzieje? – odzywam się.
Chcę wydobyć z niej jak najwięcej informacji.
– Brzuch… boli… – Krzywi się. – Strasznie…
– Spokojnie, tata zaraz będzie – mówię, starając się o tym przekonać nie tylko ją, ale też siebie. – Postaraj się oddychać powoli. Tylko się nie denerwuj.
Ona nie odpowiada. Mijają minuty, a tata nadal się nie odzywa. Najgorsze jednak było to, że z chwili na chwilę bladła coraz bardziej. W końcu słyszę, jak drzwi otwierają się, a kilka sekund później do pokoju wpada tata, a za nim Piotrek i Adam.
– Co się dzieje? – pyta tata. – Aniu, co się stało?
– Jest… To… Brzuch, strasznie mnie… boli… Obawiam się, że… że ciąża… jest…
– Przede wszystkim, zachowaj spokój – odzywa się tata. – Chłopaki, lećcie po noszę. Raz, dwa trzy, ruchy, ruchy.
– Tak jest, doktorze – mówi Adam.
Dziesięć minut później Ania zostaje zabrana, a ja postanawiam pojechać do szpitala autobusem.
Gdy pojawiam się na miejscu, akurat wpadam na tatę.
– I co z Anią? – pytam.
– Teraz ma serię badań – odpowiada. – Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
– Wiesz jak się bałam, gdy nie odbierałeś? – pytam. – Myślałam, że umrę.
– Przepraszam, kochanie. – W jego oczach widzę autentyczną skruchę. – Mieliśmy bardzo trudne wezwanie. Walczyliśmy o życie małego chłopca, który wpadł do wody.
– Nie umiał pływać?
– Niestety nie – odpowiada tata. – Ale w tej chwili jego stan jest stabilny. Największe zagrożenie minęło.
Kiwam głową. Nie wiem, ile czekamy na jakieś informacje. W końcu widzę ginekolog Sarę idącą w naszą stronę.
– Wiktor – odzywa się. – O, dzień dobry, Zosiu.
– Dzień dobry, pani doktor – odpowiadam, uśmiechając się. – Co z Anią?
– Niestety ciąża jest zagrożona – odpowiada lekarka. – Ania do czasu rozwiązania będzie musiała zostać w szpitalu. Bardzo mi przykro.
– Jak to… Jak to zagrożona? – pyta tata.
Widzę, że jest blady. Sama jestem wstrząśnięta tym, co właśnie usłyszeliśmy.
– Jest zagrożona – powtarza lekarka. – Nie wiem, może się przeciążyła, może zrobiła coś, co dziecku zaszkodziło…
– To niemożliwe – protestuję. – Byłam przy niej cały czas. Nie przemęczała się. Wszystkie ciężkie rzeczy robiłam ja sama, byleby tylko ją odciążyć. Przecież tata by mnie zabił, gdyby jej się coś stało.
– No już nie przesadzaj, zabić bym cię nie zabił. – On uśmiecha się do mnie.
– Naprawdę, bardzo mi przykro – powtarza Sara. – Teraz potrzebuje waszego wsparcia i spokoju. Będziemy monitorować ją i dziecko. Musi ciążę donosić jak najdłużej się da.
Oboje kiwamy głowami na znak, ze rozumiemy, a ona odchodzi.
– Myślisz, że wszystko będzie dobrze? – pytam z niepokojem.
– Musi być – mówi tata z mocą. – Nie może być inaczej. Jesteśmy silni, więc damy sobie radę, zobaczysz. A teraz chodźmy ją znaleźć.
Odpowiadam niepewnym uśmiechem, po czym kierujemy się w stronę oddziału.

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink