33- Lidia

Po wyjściu Weroniki nadal jestem w szoku. Nie potrafię wciąż przyjąć do wiadomości tego, co się stało. Ona? Moją siostrą? Nie, to nie jest… To się nie dzieje naprawdę. Ale przecież jest do mnie podobna. Bardzo podobna. Boże… Rozmyślając tak, w końcu udaje mi się zasnąć.
Moją drzemkę przerywa dźwięk uchylanych drzwi. Bardzo powoli rozchylam powieki i spoglądam w tamtą stronę. Widzę Górę, zaglądającego niepewnie do środka. Chyba się waha, czy może wejść, ale trwa to tylko ułamek sekundy. Słyszę jak zamyka drzwi.
– Chowaniec, nareszcie – mówi swoim zwykłym tonem. – Co ci odbiło? Czy ty naprawdę chcesz, żebym znalazł kogoś na twoje miejsce?
– Nie panikuj, doktorku. – Usiłuję się uśmiechnąć, ale zamiast tego wychodzi mi grymas. – Przecież żyję.
– Taak, żyjesz, oczywiście. Ale żeby dotrwać do takiego stanu, w jakim jesteś teraz, trzeba było ci przeprowadzić kilka operacji, a potem wprowadzić w tą cholerną śpiączkę. W dodatku to jeszcze nie wszystko. Czeka cię długa i mozolna rehabilitacja, zanim wrócisz do pełnej sprawności. Naprawdę, Chowaniec, to, co zrobiłaś, było bardzo lekkomyślne i nieodpowiedzialne.
– Wyluzuj, doktorku, proszę cię. – Biorę głęboki oddech. – Wiem, że… że zachowałam się nieodpowiedzialnie, ok? Nie musisz mi tego uświadamiać.
– Ale chcę – oznajmia Góra, siadając na krześle, które wcześniej zajmowała Weronika. – Wiesz, jak się wszyscy baliśmy? Myśleliśmy, że z tego nie wyjdziesz. To było naprawdę, naprawdę… Pani Weronika odchodziła od zmysłów prawie.
– Właśnie właśnie właśnie – odzywam się, gdy tylko milknie na chwilę. – Co to w ogóle za historia?
– No… – Artur spogląda na mnie, wyraźnie zakłopotany. – Weronika jest twoją siostrą. No nie patrz tak na mnie. Przecież sama mówiła, że ci to obwieściła.
– Obwieściła, jak najbardziej – oświadczam. – Ale ja… Kurczę, doktorku, ja wciąż nie mogę w to uwierzyć. Nikt mi nigdy nie powiedział, że mam siostrę. Nawet moja mama przed śmiercią. Boże, ja nie wiem, to jest… Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba.
– Rozumiem, że jest ci ciężko – mówi Góra po dłuższej chwili. – Ale zaakceptujesz to, zobaczysz. Nie będziesz miała innego wyboru.
Przez chwilę milczymy, patrząc tylko na siebie. Po dłuższej chwili przerywam ciszę.
– Doktorku, czy… Bo ja niewiele pamiętam z tego, co się stało tam, na górze i…
Urywam, zakłopotana. Wyraz doktorka momentalnie się zmienia.
– Nie chciałaś żyć – zaczyna cicho. – Nie przemawiały do ciebie żadne, nawet najbardziej logiczne argumenty. Jak grochem o ścianę, naprawdę. W pewnej chwili byłem pewien, że… że udało mi się ciebie przekonać. Ale nie. Kiedy zobaczyłem, że się odrywasz od tej przeklętej balustrady i lecisz w dół… Boże, myślałem, że zatrzyma mi się serce, poważnie. Chyba nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś takiego.
Milknie i wpatruje się we mnie przenikliwie tymi swoimi zielonymi oczami.
– Muszę ci coś powiedzieć – oznajmia po dłuższej chwili. – Możesz mnie wysłuchać?
– Cały czas cię słucham, doktorku.
– Tak, wiem – mówi i odchrząkuje. – Chowaniec, bo ja… Znaczy, bo my… Znaczy… Nie, cholera…
Czekam cierpliwie, aż się zbierze w sobie.
– Nie, nie mogę ci tego powiedzieć – odzywa się. – Kurczę, nie umiem.
– Doktorku, tylko spokojnie. Przecież mamy czas – uspokajam. – Nie ucieknę stąd. Za bardzo nie mogę się ruszać, więc niezależnie od tego, co powiesz, nie będę w żaden sposób… No wiesz. Mów, co ci leży na sercu.
Znowu zalega cisza. Na twarzy Góry zauważam skupienie i powagę. O co mu chodzi, do diaska?
– Bo ja… – zaczyna ponownie. – Bo tam, na górze, jak staliśmy, ja… powiedziałem ci, że mi… Że ja… Że zależy mi na tobie.
Zamiera, najwidoczniej czekając na moją reakcję. Czuję jak blednę. Patrzę na niego uważnie.
– To znaczy… – zaczynam. – Znaczy to, że… Czyli nie wydawało mi się to?
Kręci przecząco głową. Splatam dłonie pod kołdrą.
– O… O Boże… – udaje mi się wyksztusić.
– Tak… – Góra znowu podejmuje. – Tak więc… Znaczy, ja… Mhm… Powiedziałem, że mi na tobie zależy nie tylko dlatego, żeby cię stamtąd ściągnąć. Wyznałem ci to też z takiego powodu, że… Cholera, co ja się tak bawię. Chowaniec, kocham cię.
Po jego ostatnich słowach mam wrażenie, że czas się zatrzymał. Patrzę na niego, a on na mnie.
– Możesz… – szepczę. – Możesz to… to powtórzyć?
Widzę, jak uśmiecha się lekko.
– Lidka, kocham cię. Tak naprawdę trwa to już od dłuższego czasu, ale… Wiesz jak jest. Nie miałem odwagi ci tego wyznać. Wiem, zachowywałem się podobnie, jak w stosunku do Renaty. Ale ja… Prawda jest taka, że nie umiem mówić o uczuciach. Nigdy tego nie potrafiłem. Ok, kłamię. Kiedyś potrafiłem. Ale to było bardzo dawno.
Znowu przestaje mówić, a ja czekam w napięciu na to, co powie, nadal nie wierząc w to, co właśnie się stało. Nie dość, że doktor Artur Góra, ten służbista, właśnie wyznał mi miłość, to jeszcze zamierza się podzielić ze mną historią z przeszłości. Kręcę głową z niedowierzaniem, ale on chyba tego nie zauważa, zbyt pokrążony we wspomnieniach.
– Kiedyś… Jako dziecko… Poznałem pewną dziewczynkę. Miała na imię Zuzia. Wiem, że to może wydać się śmieszne, ale mając siedem lat… Zakochałem się w niej, a ona we mnie. Tyle, że wiesz… Dzieci nie bardzo rozumieją pojęcie miłości, więc… nie wyszło nam wtedy. Chodziliśmy razem do podstawówki, a potem… potem do ogólniaka. No i… Ja nadal ją wtedy kochałem. Niestety, nie wyszło nam. Do dziś nie wiem dlaczego. Może… Może to ja… ja zawiniłem, a może… Sam nie wiem. Natomiast od tamtego czasu przestałem mówić o uczuciach. Uznałem po prostu, że tak będzie lepiej. Teraz jednak wiem, że to rozwiązanie wcale nie było dobre. Najpierw straciłem Renatę, teraz… teraz mogłem stracić ciebie…
Urywa, a ja… Cholera, czuję pod powiekami łzy. Mrugam szybko.
– To… To bardzo… smutna historia – zaczynam po dłuższej chwili. – Smutna i przejmująca. Ale nie martw się, doktorku. Mnie nie stracisz. Powiedziałeś mi o tym, co czujesz, a to bardzo duży plus. Odważyłeś się, to najważniejsze. Teraz musimy się postarać wypielęgnować to, co między nami zakiełkowało i…
Dostrzegam jego zdziwione spojrzenie.
– To znaczy… – Patrzy na mnie. – Znaczy, że ty też?
Wybucham śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, na widok jego miny pełnej niedowierzania.
– Tak, doktorku, też – odpowiadam. – I tak mi się wydaje, że jeszcze dłużej, niż ty mnie. Tyle, że nie mogłam ci tego powiedzieć. No bo jakby to wyglądało? Zbłaźniłabym się tylko.
Oboje zaczynamy się śmiać.
– Ty mi nie mów o zbłaźnieniu się, Chowaniec – mówi Góra. – Masz nakaz szybkiego wyzdrowienia. Brakuje nam ciebie w stacji.
– W to nie wątpię – oświadczam. – Ale spokojnie, jeszcze będziecie mieli mnie dość.
– Ciebie? Nigdy – protestuje Góra.
– Jeszcze zmienisz zdanie – mówię. – Gwarantuję ci to.
– – Nie mów tak, bo się przestraszę.
– Ty? No proszę cię, doktorku – odpowiadam z rozbawieniem. – Ja wiem, że niekiedy się lękasz na wezwaniach, ale mnie się bać nie warto.
– Ja? Na wezwaniach się lękam? Howaniec, nie gadaj bzdur. Ja jestem bardzo odważny.
– Tak, oczywiście, dopóki nie zaczynasz uciekać przez okno z budynku – mówię, po czym oboje wybuchamy śmiechem.
– Dobra, Lidka, fajnie się rozmawia, ale muszę już iść. Wiesz, obowiązki wzywają. Musze się upewnić, że karty wyjazdowe są poprawnie wypełnione. Pewnie znowu będę musiał Strzeleckiego przywołać do porządku za jego niechlujne pismo. A jak nie jego, to ktoś inny na bank się znajdzie.
– Wiadomo, doktorku. Miłość miłością, ale zasady muszą być – mówię, a widząc jego rozbawienie, znowu wybucham śmiechem.
– Widzę, że ktoś tu cytuje Strzeleckiego. Nieładnie, pani Chowaniec, nieładnie.
– Nieładnie, to jest zaniedbywać obowiązki, doktorku. Niech doktorek sprawdzi te papiery, a potem… Odwiedzisz mnie jeszcze, prawda?
– Pomyślę nad tym – odpowiada Góra.
Następnie wstaje, mruga do mnie na pożegnanie, po czym wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi. Ja natomiast leżę z szeroko otwartymi oczami, nadal będąc w głębokim szoku. Właśnie zostałam dziewczyną Artura Góry. Jezus Maria, świat zwariował. Jak się pozostali dowiedzą… Nikt nie uwierzy. Uśmiecham się do siebie, wyobrażając sobie miny wszystkich po kolei. Tak, to będzie bardzo ciekawy widok.

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink