29 – Artur

Chowaniec, co ci strzeliło do tego pustego łba?
Siedzę przy Lidce i patrzę na nią uważnie.
Od tej przeklętej próby samobójczej minęły prawie dwa tygodnie, a jej stan był nadal bez zmian.
– Artur, może byś w końcu odpoczął? – W drzwiach staje Wiktor. – Siedzisz tu prawie dobę. Tak nie można.
– Nie mów mi, co można, a czego nie – oburzam się. – Sam zachowywałeś się identycznie, jak Zosia…
Urywam, widząc jego minę.
– Przepraszam – reflektuję się. – Nie chciałem cię urazić. Po prostu chcę, żebyś zrozumiał, że to działa dokładnie tak samo.
– Dobrze. A możesz ją zostawić chociaż na chwilę? – pyta łagodnie. – Chciałbym z tobą porozmawiać, a nie będziemy tego robić tutaj. Prawda jest taka, że nie powinieneś tu przebywać, bo nie jesteś z jej rodziny.
– Ale jestem jej szefem i mam prawo wiedzieć, co się z Lidką dzieje – oświadczam, wstając. – Ale dobrze. Jak tak bardzo ci zależy, to porozmawiamy.
Po tych słowach wstaję i wychodzę za nim na korytarz. Na nasz widok Weronika podrywa się z krzesła.
– Coś się zmieniło? – pyta.
– Niestety nie – odpowiadam i wzdycham. – Jeżeli pani chce, może pani do niej iść. Zajrzę do was za jakiś czas.
– Jasne – odpowiada, przyglądając mi się uważnie. – Niech pan odpocznie, doktorze, bo niedługo pan tu wyląduje.
– Z wzajemnością – odpowiadam. – Pani też nienajlepiej wygląda. Może chciałaby pani coś zjeść albo się czegoś napić?
– Dziękuję za troskę. – Uśmiecha się blado. – Umiem o siebie zadbać.
– W to nie wątpię – odpowiadam, po czym oboje z Wiktorem opuszczamy terenu OIOM-u.
– Chyba jej nie lubisz – zauważa ostrożnie Wiktor.
– Nie? Dlaczego? – pytam.
– Widzę jak na nią patrzysz. Gdybyś mógł, zabiłbyś ją wzrokiem.
– Bo jej nie lubię – odpowiadam z irytacją. – Drażni mnie od samego początku. Wlazła do mojego gabinetu, jak gdyby nigdy nic, usiadła sobie, chociaż jej na to nie pozwoliłem… A ten jej uśmiech… Boże, jak mnie drażni.
– Oj, Artur, Artur, trudno ci dogodzić – stwierdza Wiktor.
– Nie denerwuj mnie – mówię. – Mam prawo jej nie lubić. Jest zupełnie inna niż Lidka.
– I dlatego jej nie lubisz?
Docieramy do bufetu, gdzie siadamy przy stoliku.
– Chcesz coś? – pyta.
– Wodę i ciastko – odpowiada Wiktor.
– Kurczę, trzeba było mówić, przyniósłbym ciasteczka z domu. Zupełnie o nich zapomniałem.
– A zrobiłeś je chociaż?
– Szczerze? – Patrzę na niego. – Nie.
– Tak właśnie myślałem – mówi Wiktor.
Ja nie odpowiadam, tylko odchodzę, a chwilę później wracam, niosąc na tacy kubki z wodą i kawą i talerzyki z ciastkami. Stawiam to na środku stołu i siadam na przeciwko Wiktora.
– Odpowiadając na twoje pytanie – zaczynam. – To tak, masz rację. To mnie w niej drażni.
– Dlaczego? – pyta Wiktor, patrząc na mnie poważnie. – Przecież każdy człowiek jest inny. To jest jak najbardziej naturalne.
– Niby tak, ale… sam nie wiem. – Wzdycham. – Wiesz, chciałbym, żeby Lidka z tego wyszła.
– Zależy ci na niej? – pyta Wiktor.
– Nie… Znaczy… Po prostu jest dobrym pracownikiem i…
– Nie kręć, nie kręć – przerywa mi. – Przecież widać, co się dzieje.
– Niby co? – Zmierzam go chłodnym spojrzeniem.
– Widzę jak na nią patrzysz. Poza tym, gdyby ci nie zależało, nie siedziałbyś przy niej godzinami. Gdyby ci nie zależało, nie stałbyś z nią na tej balustradzie. Mam wymieniać dalej?
– Nie, dziękuję – odpowiadam. – Ok, wygrałeś. Zależy mi na niej.
– Przyznałeś się do tego. Punkt dla ciebie.
– Przyznałem się, ale to niczego nie zmienia – mówię.
– Ależ owszem. Zmienia. – Wiktor patrzy na mnie poważnie. – Doskonale wiem, co czujesz. Jak siedziałem przy Zosi, czułem dokładnie to samo. Gdyby Ania z tego nie wyszła wtedy, po tej próbie samobójczej… Jeśli byłoby trzeba, siedziałbym przy niej, tak jak przy Zosi.
– Przy Zosi nie bardzo mogłeś siedzieć – zauważam. – Nikogo do siebie nie wpuszczała, poza dziewczynami.
– Wiem. Ale nie o to mi chodzi. Chcę ci przez to przekazać, że doskonale cię rozumiem. Zdążyłeś jej powiedzieć to, co teraz mi?
– Tak – odpowiadam. – Powiedziałem, że mi na niej zależy. Ale albo tego nie zarejestrowała, albo… Sam nie wiem. Wiktor, ja się w ogóle tego nie spodziewałem. Tego, że skoczy. Minęły już dwa tygodnie, a nic się nie zmieniło. Czuję się, jakbym czekał na cud. Jakbyśmy wszyscy na niego czekali.
– Wiem. Ale nie wolno nam tracić nadziei. – Wiktor upija łyk wody. – Bo jeśli ją stracimy, ona to wyczuje.
– Tak myślisz? Myślisz, że ona wszystko słyszy? Że wie?
– Jestem pewien, że tak jest – odpowiada poważnie. – Zaufaj mi.
Siedzimy jakiś czas w ciszy, każdy z nas pokrążony we własnych myślach. W końcu ja jako pierwszy podnoszę się z miejsca.
– Idę do niej – mówię. – Pójdę zmienić Weronikę.
– Jasne – odpowiada Wiktor. – Trzymaj się.
Podchodzi do mnie tylko po to, by poklepać mnie po plecach.
– Wiktor, bo mi wszystkie kości połamiesz – protestuję.
– Nie będzie tak źle – odpowiada wesoło. – Lecę, na razie.
– Na razie. Dzięki za rozmowę.
– Drobiazg – oświadcza, po czym odchodzi, zostawiając mnie samego.
Gdy wracam do Weroniki, widzę, że nadal siedzi przy Lidce, wpatrując się w nią uważnie.
– Już jestem – odzywam się cicho, nie chcąc jej przestraszyć.
Odwraca się do mnie i uśmiecha się niepewnie.
– Ciesze się bardzo – odpowiada, ale nie słyszę w jej głosie entuzjazmu.
– Martwi się pani, prawda? – pytam, chcąc jakoś pociągnąć rozmowę.
– A pan by się nie martwił? – odpowiada pytaniem. – Nawet nie zdążyłam jej powiedzieć, że jest moją siostrą.
Krzywi się boleśnie.
– Minęły dwa tygodnie, a nadal się nic nie zmieniło. Dlaczego ona… Po jaką cholerę ona skoczyła? Co jej to dało? Teraz leży tu, pdopięta pod tą pikającą aparaturę i… Boże, ja już nie mogę tego znieść. Nie mogę znieść tego czekania, tej niepewności. Nikt przecież nie potrafi mi nic powiedzieć.
– Naprawdę rozumiem, co pani czuje – odzywam się, przysiadając na krzesełku po drugiej stronie. – Zanim w stacji pojawiła się Lidka… Pracowała tutaj wcześniej pewna ratowniczka, Renata. Bardzo… W pewnym momencie zaczęło mi na niej bardzo zależeć. Ale niestety, nie zdążyłem jej tego powiedzieć. Zmarła na skutek krwiaka. Nie dała rady przeżyć. Nawet nie zdążyłem się z nią pożegnać.
Milknę na moment, patrzę uważnie to na Weronikę, to na nieprzytomną Lidkę.
– Jak się Lidia pojawila w stacji… Na początku nie bardzo się potrafiliśmy polubić. Była bardzo… Miałem wrażenie, że zawsze ma rację, że zawsze musi postawić na swoim. W wielu przypadkach oczywiście miała rację i gdyby nie ona, nie raz popełniłbym wielki błąd. Zdałem sobie sprawę, że mi na niej zależy dopiero niedawno, jednak sam przed sobą nie chciałem… Albo nie chciałem, albo nie umiałem się do tego przyznać.
"Po co ja jej to wszystko mówię? – przebiega mi przez myśl. – Co mnie podkusiło? Przecież to nie jest istotne. Ona nie musi wcale o tym wiedzieć".
– Chce pan mi przez to powiedzieć, że oboje jesteśmy na tym samym wózku?
– Tak mniej więcej – odpowiadam. – Po prostu… teraz musimy czekać na cud. Mówić do niej dużo. Podejrzewam, że nas słyszy. Nawet gazetę przyniosłem, żeby poczytać Lidce nowinki ze świata. Niech pani pójdzie odpocząć.
Przyglądam się jej uważnie.
– Może ktoś się znajdzie, kto panią do domu podrzuci. Nie powinna pani w takim stanie sama wracać.
– Dziękuję, poradzę sobie. – Dziewczyna uśmiecha się. – Ja wiem, że pan to się tak tylko o mnie z obowiązku martwi.
– Że co proszę? – Jestem tak zaskoczony jej słowami, że omal nie wypuszczam gazety z ręki.
– To, co powiedziałam – odpowiada. – Ja dobrze wiem, że pan mnie nie lubi. Że… Że nie przypadłam panu do gustu.
– Bez przesady. – Usiłuję jakoś z tego wybrnąć. – Po prostu… Trochę może się z panią nie polubiłem, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by to zmienić.
Uśmiecham się do niej niepewnie.
– Po prostu nie spodobało mi się, jak się pani zaczęła szarogęsić w moim gabinecie. Nie lubię, jak ktoś robi coś, na co nie zezwalam.
– Musi mi pan wybaczyć. Mam po prostu taki charakter i nic na to nie poradzę. Ale postaram się na przyszłość zmienić.
– Mam taką nadzieję – odpowiadam. – A teraz naprawdę, radzę pani pójść odpocząć. Sam bym panią odwiózł, ale jak widać, nie jestem w najlepszej formie, a nie byłoby za ciekawie, gdyby szef stacji i lekarz pogotowia spowodował wypadek na prostej drodze zaraz koło szpitala.
Oboje zaczynamy cicho chichotać, co trochę rozluźnia atmosferę pomiędzy nami.
– Dobrze, doktorze, odpocznę – zapewnia mnie dziewczyna, po czym odwraca się i wychodzi, zostawiając mnie z nadal nieprzytomną Lidką.

8 komentarzy

  1. Apropo prawdziwej Lidki, znaczy pani Anny Haby, niedawno urodziła synka. Ma na imię tak, jak jego tata – Ernest. No, rozdział debest. A pani Ani będzie przykro, jak lidka się straci 😀

  2. @Lwica No jakoś tak wyszło. Powiem Ci, że sama jestem tym zaskoczona. W najbliższym czasie powinien kolejny się rozdział pojawić, jak się dobrze postaram.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink