Pierwsza część się zakończyła, pora na drugą. 🙂
Nadszedł czerwiec. Ze szpitala wyszłam miesiąc temu, z czego byłam bardzo zadowolona. Z powodu rehabilitacji nie mogłam jednak wrócić do pracy w karetce, więc zajęłam się pracą w dyspozytorni.
Nadszedł dwudziesty pierwszy czerwca, ślub Wiktora i Anny, do którego przygotowywaliśmy się już od dłuższego czasu. Uroczystość rozpoczęła się o godzinie osiemnastej, mszą w Kościele. Martyna i Piotr byli świadkami.
– Zebraliśmy się tu – zaczyna ksiądz, gdy Ania i Wiktor wraz ze świadkami przeszli przez kościół i stanęli przy ołtarzu. – By połączyć tych dwoje ludzi węzłem małżeńskim. Zanim jednak to się stanie, proszę wszystkich o powstanie.
Spoglądam ukradkiem na Artura, który wygląda, jakby miał zaraz zemdleć.
– Ej, doktorku, dobrze się doktorek czuje? – pytam.
– Na pewno lepiej niż ty – odpowiada.
Nie odnoszę się do tej docinki w żaden sposób, zbyt skupiona na mszy świętej i na tym, co zaraz ma się stać. Ukradkiem spoglądam na Zosię. Wygląda na zdenerwowaną.
– Hej, mała, w porządku? – słyszę pytanie Basi. Najwidoczniej ona też to dostrzegła.
Zosia bardzo powoli kiwa głową.
– Po prostu… to jest taka piękna chwila – mówi przez ściśnięte gardło.
"Piękna chwila to dopiero będzie" – przebiega mi przez myśl, ale nie mówię tego głośno.
W końcu nadchodzi ten najważniejszy moment. Orientuję się po napięciu, które wokół narasta.
– Proszę wszystkich o powstanie – mówi ksiądz.
Wykonujemy jego polecenie, podczas gdy on gestem przywołuje Anię i Wiktora do siebie.
– Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
– Chcemy – odpowiadają jednocześnie.
– Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
– Chcemy – odpowiadają ponownie.
Czuję jak Góra ściska mnie za rękę.
– Doktorku, chcesz mi rękę połamać? – pytam, krzywiąc się.
– Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
– Przepraszam, Chowaniec – odpowiada. – Po prostu czuję się, jakby to był mój ślub, a nie ich.
– Chcemy – odpowiadają narzeczeni.
Gdy kończą odpowiadać, rozlega się przygrywka na organach i wszyscy zaczynają śpiewać "O, Stworzycielu, Duchu, Przyjdź". Gdy patrzę na Zosie, widzę, że po jej policzkach spływają łzy. Sama mam problem z opanowaniem wzruszenia.
– Doktorku, puść mnie, bo naprawdę połamiesz mi rękę – oznajmiam ostro, a Góra w końcu odpuszcza.
Krzywiąc się, rozmasowuję sobie palce. Gdy pieśń dobiega końca, ksiądz zwraca się ponownie do narzeczonych:
– Podajcie sobie prawe dłonie i powtarzajcie za mną słowa przysięgi.
– Nie, ja nie wytrzymam – słyszę zduszony szept. – Ja muszę wyjść.
– Artur, zwariowałeś? – słyszę pytanie Nowego.
– Ty, Nowy, przyuważ, z kim fruwasz – odzywa się Góra. Bo ci z premii…
– Ja, Wiktor, biorę sobie ciebie, Anno, za żonę – rozlega się głos Wiktora, który skutecznie przerywa tą niepotrzebną dyskusję, która zagłuszyła pierwsze zdanie przysięgi wypowiedziane przez księdza.
Jezu, z chłopakami to naprawdę niekiedy jak z dziećmi.
– Czy tylko mi się wydaje, czy jemu drży głos? – pyta Basia.
– Chyba tak – odpowiada Adam cicho, trzymający na kolanach małego Tadzika.
– I ślubuję ci miłość – ciągnie Wiktor dalej. – Wierność, i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
Gdy Wiktor kończy mówić, mrugam powiekami. Cholera, zaraz sama się rozpłaczę.
– Ja, Anna – rozlega się głos Ani. Boże, ona chyba nie da rady, tak jej drży głos. – Biorę sobie Ciebie, Wiktorze, za męża. I ślubuję ci miłość, wierność, i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez was zawarte, ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
– Teraz obrączki – szepcze Basia. – Boże, czuję się, jakbym oglądała film. Adaś, pamiętasz?
– Pewnie, że pamiętam – odpowiada Adam pogodnie.
Gdy oboje nakładają obrączki, Zosia wstaje.
– A ty gdzie? – pytam zaskoczona.
– Cii – odzywa się. – Zobaczysz.
Kiedy msza dobiega końca i już, już mam wstać, nagle rozlega się czyjś śpiew. Przez chwilę nie mam pojęcia, skąd on dobiega, ale dopiero po chwili orientuję się, że to Zośka.
– O Boże – szepczę. – Wiedzieliście?
– Nie miałam pojęcia – odpowiada Basia.
Gdy spoglądam na chłopaków, orientuję się, że i oni się tego nie spodziewali. Anna z Wiktorem, Piotrem i Martyną na pewno nie, wszyscy czworo płaczą otwarcie.
Kiedy Zosia kończy śpiewać, rozlegają się gromkie brawa.
– Boże, w życiu nie uczestniczyłam w tak pięknej ceremonii – mówię.
Tłumnie wychodzimy przed kościół. Cały czas uważnie przyglądam się doktorkowi, który wciąż wygląda tak, jakby miał zaraz trupem paść.
– Ej, doktorku, bo jeszcze karetkę będziemy wzywać – odzywam się.
– Chowaniec, daj mi spokój. Syp lepiej tym ryżem.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu, patrząc jak ryż sypie się na Annę i Wiktora.
– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! – woła Zosia, wciąż z policzkami mokrymi od łez. – Jejku, jestem taka szczęśliwa! Tak długo na to czekałam!
– Tak samo jak my, kochanie – odpowiada Wiktor. – Bardzo wam dziękujemy, że jesteście.
– Aniu, doktorze. – Podchodzę do nich. – Naprawdę, żeby wam się układało jak najlepiej, żebyście zawsze byli szczęśliwi i oczywiście, żeby dziecko było zdrowe.
– Dzięki, Lidka – odpowiada Wiktor.
Ania tylko kiwa głową, zbyt wzruszona, by coś rzec. Bez słowa ściska nas wszystkich po kolei.
– No to teraz impreza! – woła Góra jakiś czas później, kiedy już każdy wręczył im prezent.
– Dokładnie tak – podchwytuje Piotrek.
– A tym tylko jedno w głowie – stwierdzam ze śmiechem.
Wszyscy byliśmy naprawdę szczęśliwi, że ta dwójka powiedziała sobie sakramentalne tak. Teraz mogło być już tylko lepiej.
Ach, co to był zaślub. Chwilami, to nawet zamiast księdza Wesołowską słyszałam 😀 Hehe, nieźle, nieźle.
Hahaha, jakby na moim ślubie wszyscy tyle między sobą gadali, to bym zwątpiła. 😀
no i bardzo dobrze jest.
zapowiada się ciekawie.