Od dnia, w którym dowiedzieliśmy się, że Potocki już nam nie zagrozi, minęły okrągłe dwa tygodnie. Nadal rozglądałem się za jakimś nowym mieszkaniem dla naszej trójki, ponieważ Zosia wciąż nie do końca czuła się dobrze. Nadal miewała koszmary. Co prawda nie każdej nocy, jednak nie minęły one bezpowrotnie.
Nadszedł marzec, a zimne powietrze ustępowało bardziej wiosennemu.
– 21S, zgłoś się.
Odrywam się od przeglądania ogłoszeń.
– 21S, zgłaszam się. Co tam masz, Ruda?
– Ulica Miodowa 10/15, dziewczynka skarży się na duszności. Pogotowie wzywa zaniepokojona matka.
– Przyjąłem, jedziemy – odpowiadam.
Kiedy wychodzę przed stację, przy karetce zastaję Piotra i Martynę, z czego Martyna jest wyraźnie zirytowana.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – pyta. – Proszę cię, Piotrek, nie opowiadaj mi takich historii.
– Mhm – odchrząkuję. – Dzieciaki, czy ja wam przeszkadzam? Wezwanie mamy.
– Już idziemy, doktorze – odpowiada Martyna. – Zaraz jestem.
– Nie zaraz, tylko teraz, Martyna. Dziecko się dusi.
– Już, już – odpowiada i posłusznie wsiada do karetki.
– Wszystko między wami w porządku? – pytam po dłuższej chwili milczenia.
– Tak, oczywiście – odpowiada Piotrek.
– Martyna? – Patrzę na nią.
– Tak, doktorze, jest dobrze – zapewnia mnie.
– OK., nie wnikam – mówię. – Ale gdybyście chcieli porozmawiać, to wiecie, gdzie mnie szukać.
Oboje kiwają głowami.
Na miejsce wezwania docieramy dwadzieścia minut później.
– Bierzcie sprzęt, ruchy, ruchy, dzieciaki – poganiam ich, sam będąc już na zewnątrz.
Drzwi otwiera nam zaniepokojona kobieta, nie mogąca mieć więcej niż 30 lat.
– Dobrze, że już państwo są – mówi. – nie wiem kompletnie, co się dzieje. Jeszcze rano było wszystko w porządku, a teraz… Proszę, niech państwo wejdą.
Kiedy kobieta przepuszcza nas w drzwiach, znajdujemy się w przestronnym przedpokoju.
– Emilka jest w pokoju – mówi kobieta. – Proszę za mną.
Idziemy za nią i chwilę później znajdujemy się w pokoju dziecięcym. Mała leży na łóżku, wyglądając na bardzo bladą.
– Hej, kochanie – mówi jej mama. – Pan doktor już jest. Zaraz cię zbada, dobrze?
Dostrzegam jak mała kiwa głową.
– Dzieciaki, parametry – odzywam się, pochylając się nad dziewczynką. – Hej, mała, masz na imię Emilka, tak?
– Tak – odpowiada cichutko, zanosząc się kolejnym atakiem kaszlu.
– W porządku. Teraz pozwolisz, że cię zbadam, dobrze? Zdejmiesz bluzeczkę?
Ona spełnia moje polecenie, nie przestając kaszleć.
– Nie podoba mi się to – odzywam się. – Jak ciśnienie?
– Podwyższone – mówi Piotrek.
– Saturacja powyżej dziewięćdziesięciu – dodaje Martyna.
Kiwam głową, nie przerywając badania.
– Panie… Panie do… dokto… rze… – zaczyna mała.
– Kochanie, leż spokojnie – mówię łagodnie. – Nie podoba mi się to. Zwiększona częstotliwość oddechowa, ciągły kaszel, problemy z mówieniem… Czy pani córka na coś choruje?
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiada kobieta. – Do dnia dzisiejszego było w porządku.
– Dobrze. W takim razie, proszę mi powiedzieć, czy ten stan mogło spowodować jakieś wydarzenie?
– Byłyśmy na basenie. Emilka bardzo chciała iść, nie potrafiłam jej odmówić i…
– Już wszystko jasne – przerywam jej. – Piotrek, leć po nosze. Ruchy, ruchy.
– Co jej jest? – W oczach matki małej zauważam wyraźny niepokój.
– Wtórne utonięcie.
– Co takiego? – Jest zaskoczona.
– Czy dziewczynka zakrztusiła się wodą?
– Tak. Bardzo możliwe. Nurkowała dużo, więc…
Nie pozwalam jej dokończyć. Kiedy Piotrek wraca, przenosimy małą na nosze.
– W karetce podamy ci tlen, będzie ci się wtedy lepiej oddychać.
Pięć minut później wszyscy jesteśmy w drodze do szpitala. Oboje z Martyną uważnie monitorujemy dziewczynkę.
– Co to jest wtórne utonięcie? – słyszę pytanie.
– Proszę pani, wtórne utonięcie objawia się w przypadku, gdy woda, którą zakrztusiła się osoba, przedostanie się do płuc. Niewielka ilość, ale jak bardzo szkodliwa. Wtórne utonięcie może doprowadzić nawet do śmierci, jeżeli odpowiednio wcześnie się nie zareaguje.
– O Boże… Moja mała dziewczynka…
– Spokojnie, już niedługo będziemy w szpitalu – uspokajam ją. – Piotrek, ile jeszcze?
– Trzy minuty!
– A szybciej się nie…
– Doktorze, zatrzymała się! – słyszę krzyk Martyny.
– Piotrek, hamuj! – wołam.
– Akurat przed szpitalem? Mała, nie miałaś kiedy nam tego zrobić? – pyta Piotrek, ale posłusznie zatrzymuje dyliżans.
– Ładowanie, odsunąć się, defibrylacja – mówi Martyna.
– Nic się nie zmieniło, jeszcze raz – oświadczam.
– Ładowanie, odsunąć się. Strzał!
– Jest, mamy ją, wróciła – mówi Piotrek.
– Dobra, to teraz za kółko i do szpitala, na bombach.
Gdy dojeżdżamy na miejsce, Emilka zostaje od razu przeniesiona na OIOM.
– Czy ona z tego wyjdzie? Panie doktorze, ja mam tylko ją, jak ona tego nie przeżyje, to…
– Tylko spokojnie. Emilka jest w Dobrych rękach. Zapewniam panią, że z tego wyjdzie.
Ona kiwa głową i ściska moją dłoń.
– Dziękuję panu bardzo. Mam wobec pana dług wdzięczności.
– Taka praca – odpowiadam, uśmiechając się. – Proszę uważać na siebie i małą. Do widzenia.
– Do widzenia panu – odpowiada, a ja oddalam się.
Wychodząc ze szpitala, słyszę dzwoniący telefon. Wyciągam go z westchnieniem.
– Halo? Zośka, co się stało? – pytam.
– Nie wiem. Znaczy… Tato, Ania się źle czuje. Mówi, że boli ją brzuch. Dzisiaj rano wymiotowała i miała mdłości. Nie chciała cię martwić, ale ja… Wiesz, stwierdziłam, że lepiej będzie, jeżeli zadzwonię.
– Ok., w porządku. Zosiu, zostań z nią, a ja zaraz przyjadę – zapewniam ją. – Wszystko będzie dobrze, kochanie.
– Wiem, tato – odpowiada i rozłącza się.
– 21S, zgłoś się – odzywam się do krótkofalówki.
– 21S, zgłaszam się, co tam?
– Dziecko oddaliśmy na OIOM, Ruda, muszę jechać do mnie do domu, Ania się źle czuje.
– Jasne, przyjęłam – słyszę w odpowiedzi.
– Halo, Piotrek, Martyna, chodźcie – wzywam ich przez radio.
Parę chwil później zjawiają się obok mnie.
– Co tam, doktorze? – Piotrek spogląda na mnie. – Kolejne wezwanie?
– Tak – odpowiadam. – Do mojego domu. No nie patrzcie się tak, tylko ruchy, ruchy. Ania się źle czuje. Niedawno rozmawiałem z Zosią.
– Uuu, widzę, że coś poważnego – stwierdza Piotrek. – No dobra, jedziemy.
– Tato, nareszcie! – woła Zosia na nasz widok. – Chodźcie, Ania jest w pokoju.
Kiedy wchodzimy, widzimy ją zwiniętą w kłębek na łóżku.
– Aniu, kochanie, co się dzieje? – pytam, klękając przy niej.
– Nic… – Krzywi się. – Zosia niepotrzebnie… po ciebie… dzwoniła.
– Jak widać potrzebnie, pani doktor – oznajmia Piotrek. – Wygląda pani jak trup.
– Powiedziałabym ci coś, ale z racji, że jesteś ratownikiem medycznym, to ci nie będę tego mówić – odcina się Ania.
– Co, że ja trupa nie widziałem?
– To już ty powiedziałeś.
– Dobra, dość tej wymiany zdań – przerywam im. – Aniu, pozwól się zbadać.
Ona kiwa głową i posłusznie pozwala mi na rutynowe badanie.
– Kiedy miałaś ostatnią miesiączkę? – pytam po chwili.
– No… Tak po prawdzie to teraz powinnam mieć, ale nic się nie dzieje od paru dni. Wiktor, czy ty… Też to podejrzewałam, ale…
– Jest bardzo łatwy sposób, żeby to sprawdzić – mówię. – Martyna, mogłabyś pójść do apteki?
– Oczywiście, doktorze – odpowiada dziewczyna i znika nam z oczu.
Dziesięć minut później pojawia się z powrotem w pokoju, trzymając w ręku charakterystyczne pudełko.
– Aniu, pomóc ci? – pyta.
– Nie, dziękuję, poradzę sobie – odpowiada.
Następnie bardzo ostrożnie wstaje, bierze pudełko od Martyny i znika w łazience.
– Myślisz, doktorze, że Ania jest w ciąży? – pyta Piotrek.
– Wiecie, tak naprawdę takie objawy mogą zwiastować różne rzeczy. No zobaczymy – mówię.
Nie wiem, ile tak stoimy, czekając na jakiś rozwój wydarzeń. W końcu, po jakimś czasie, Anna wychodzi z łazienki.
– I co? – pytam, podchodząc do niej i pomagając jej usiąść.
– Dwie kreski szczęścia – odpowiada.
Przez moment stoję jak sparaliżowany. Po chwili jednak to do mnie dociera. Mocno przytulam Anię.
– To teraz musimy jechać do szpitala na badania kontrolne – odzywam się. – Żeby się dowiedzieć, który to tydzień i czy z dzieckiem wszystko w porządku.
– Jejku, jak się cieszę! – woła Martyna.
– My też w końcu moglibyśmy się postarać – dodaje Piotrek.
– Piotruś, rozmawialiśmy już na ten temat. – Martyna wzdycha.
– Tak, wiem. – On spuszcza wzrok.
Spoglądam na nich ukradkiem, ale nic nie mówię.
– Zosiu, słoneczko! – wołam, orientując się, że nie ma jej wśród nas.
– Tu jestem, tato! – odkrzykuje, wychodząc z pokoju. – Co jest Ani?
– Będziesz miała rodzeństwo – mówi Ania cicho, uśmiechając się.
– Jesteś w ciąży? – pyta Zosia z niedowierzaniem. – Wow, super, zawsze chciałam mieć rodzeństwo!
– Poczekaj, zmienisz zdanie, jak będzie płakać po nocach i nie będzie dawać nam spać – mówię ze śmiechem.
– Przyzwyczaję się – zapewnia mnie. – Nie martw się. Poza tym, od października idę na studia, więc…
– Fakt, zapomniałem – przyznaję.
Po przekazaniu Anny na badania, postanawiam porozmawiać z Piotrkiem i Martyną.
– Dzieciaki, o co chodzi? – pytam, gdy jesteśmy w stacji.
– O nic, doktorze – odpowiada Martyna.
– Jak to o nic? Przecież widzę. – Odchrząkuję. – Wiecie, że jeżeli byście chcieli ze mną porozmawiać, możecie przyjść w każdej chwili.
– Nie chcemy doktorowi zawracać głowy – odzywa się Piotrek.
– Dobra, dzieciaki. – Biorę sprawę w swoje ręce. – Jesteśmy zespołem, musimy działać sprawnie. A dzisiaj, mam wrażenie, gdybyście mogli, to byście się pozabijali.
– Bo tu chodzi o dziecko – podejmuje Martyna cicho. – Oboje byśmy chcieli, tylko że… nie mamy gdzie mieszkać. Mój ojciec twierdzi, że ma dla nas mieszkanie, ale… ani ja, ani Piotrek nie chcemy żyć na jego koszt. No a poza tym, jak opłacać mieszkanie, z naszej pensji ratowniczej? To jest wszystko nierealne.
– O to się rano pokłóciliśmy – dodaje Piotrek. – Powiedziałem Martynce, że dalibyśmy jakoś radę, gdybyśmy się postarali. Można by było wziąć nadgodziny, cokolwiek.
– Ale ja powiedziałam, że to głupota – dokańcza Martyna. – I żeby nie opowiadał takich bzdur.
Zamyślam się, zastanawiając się, co mógłbym im doradzić.
– Wiecie co? – pytam. – Chyba mam pewien pomysł. Bo ja, Ania i Zosia szukamy nowego mieszkania. Wiecie, ze względu na to wszystko, co się stało. No więc… myślę sobie, że moglibyśmy je Wam… odsprzedać. Na raty czy coś. Dogadalibyśmy się. W końcu znamy się nie od dziś.
– Doktorze, ale… ale my nie… – zaczyna Piotr.
– Tylko nie mów, że nie chcecie mi sprawiać kłopotu, bo się zdenerwuję. Dzieciaki, to żaden kłopot. Jeżeli mogę wam jakoś pomóc, to bardzo chętnie to uczynię.
– Dziękujemy, doktorze. – Martyna patrzy na mnie z wyraźną wdzięcznością. – Myślę, że to będzie Dobre rozwiązanie.
– Bardzo dobre – potwierdzam. – Z korzyścią dla obu stron.
– Z tym akurat muszę się zgodzić – stwierdza Piotrek z uśmiechem.
– Skoro spór zażegnany, to pozwolicie, że pójdę sprawdzić, co z Anią – oświadczam, wstając.
– Jasne, doktorze – mówi Piotr z uśmiechem. – Niech pan leci, bo jeszcze panu ucieknie.
– Co? Ucieknie? Kto? – Patrzę na niego zdezorientowany.
– Niech się doktor nie przejmuje – uspokaja mnie Martyna. – On tylko tak żartuje. Zna pan Piotrka, cały on.
Trudno mi się było z nią nie zgodzić. Piotrek zawsze miał specyficzne poczucie humoru, które mogło kogoś drażnić, gdy poznawał go po raz pierwszy.
Kiedy pojawiam się ponownie w szpitalu, akurat wpadam na Anię.
– O, i jak, kochanie? – pytam.
– Czwarty tydzień – odpowiada od razu. – Na razie jest wszystko w porządku, ciąża przebiega prawidłowo, ale mimo to mam się oszczędzać.
– No pewnie, że tak – odzywam się. – Nie będziesz robić żadnych ciężkich rzeczy. Rozmawiałaś z Górą?
– Nie, jeszcze nie. Dopiero niedawno skończyli mi robić badania.
– No to chodź – mówię, ujmując ją za rękę.
Kiedy Góra pozwala nam wejść, robimy to bez wahania.
– O, Wiktor, Ania – odzywa się pogodnie. – A co was do mnie sprowadza? Jaka skarga na kogoś?
– Nie nie, Artur, spokojnie – uspokajam go. – Nikomu nie musisz potrącać z premii.
– Mam taką nadzieję – odpowiada z uśmiechem. – Mówcie, o co chodzi.
– Bo… – Ania patrzy na niego. – Robiłam sobie badania i… wyszło, że jestem w czwartym tygodniu ciąży.
Góra wstaje.
– Rozumiem – mówi, nadal z uśmiechem. – Wiesz, że musisz się oszczędzać.
– No oczywiście, że wiem – odpowiada Ania. – Dlatego do ciebie przychodzimy. W sumie to ja przychodzę.
– OK., posłuchaj. – Góra podchodzi do niej. – Pozmieniam ci w grafiku. Nie będziesz brała żadnych wezwań, tylko zostaniesz szpitalu i będziesz zajmować się przyjmowaniem pacjentów i sprawdzaniem kart wyjazdowych, jak cię poproszę. Druga para rąk zawsze mi się przyda.
– No ja wiedziałam, że do czegoś mnie wykorzystasz – mówi Ania ze śmiechem. – Dzięki, Artur.
– Nie ma za co – odpowiada wesoło. – Ciasteczko?
– Tym razem chyba się skusze – oznajmia Ania. – A ty, kochanie?
– Skorzystam – odpowiadam.
Prawda była taka, że te ciasteczka wcale nie były złe.
– Jak czuje się Lidka? – pyta Ania.
– Powoli dochodzi do siebie – odpowiada Artur. – Silna jest, wyjdzie z tego. Odwiedzam ją codziennie, jak mam czas.
– Czy między wami w końcu coś zaiskrzyło? – dopytuję.
Widzę jak Góra się rumieni. O kurczę, czyżbym trafił w sedno?
– Powiedziałem jej, że ją kocham – wyrzuca z siebie. – Ona mnie też. Próbujemy. Nie mogę zmarnować takiej okazji.
– No wreszcie! – wołamy jednocześnie z Anią.
– Myślałam, że nigdy się tego nie doczekam – dodaje Ania.
– Chyba wszyscy tak myśleli – podchwytuję. – Naprawdę, gratulujemy.
– No już, uspokójcie się. – Góra nadal jest zaczerwieniony.
– No co? My tylko gratulujemy tobie wyboru – mówię wesoło. – Jeszcze trochę, a będą małe Górki.
– Albo Chowańce – podchwytuje Ania ze śmiechem.
– Czy możecie przestać? – pyta Góra, chociaż widzę po nim, że jest rozbawiony.
– Już, już sobie idziemy. – Ania posyła mu uspokajające spojrzenie. – Do jutra, Artur.
– Do jutra – pada odpowiedź.
Po powrocie do domu orientujemy się, że drzwi są zamknięte.
– Gdzie Zosia? – pytam z niepokojem.
– Pewnie w pokoju, coś ogląda albo czyta i nas nie słyszy – uspokaja mnie Ania.
– Zosiu, słoneczko, jesteśmy! – wołam.
Nie słychać żadnej odpowiedzi.
– Nie ma jej w domu – stwierdzam. – Gdyby była, na pewno by przyszła. Zawsze przychodziła, jak wracałem do domu, chyba że naprawdę gdzieś wychodziła.
– Zobacz, tu jest kartka – odzywa się Ania. – Nie martwcie się o mnie, niedługo wrócę. Kocham Was, Zosia.
Kręcę głową, nic z tego nie rozumiejąc.
– Pewnie poszła na spacer – uspokaja mnie Ania.
Za wszelką cenę staram się w to wierzyć. Jednak gdy po godzinie Zosi nadal nie ma, postanawiam wybrać się na poszukiwania.
– Idę z tobą – oznajmia Ania.
– O nie nie, kochanie, ty nigdzie ze mną nie idziesz – protestuję. – Zapomniałaś? Miałaś się oszczędzać.
W odpowiedzi wzdycha cicho.
– Wiktor, proszę cię – mówi. – Mogę się przydać.
– Dobrze – ulegam w końcu. – Ale pozwalam ci tylko ten jeden raz. A później się oszczędzasz, czy to jasne?
– Tak jest, panie doktorze – odpowiada, a ja mimowolnie się uśmiecham.
Przez pewien czas spacerujemy bez celu, nie wiedząc tak naprawdę, gdzie Zosia może się znajdować. Sam nie wiem, jak to się dzieje i kiedy, ale docieramy na cmentarz. Zdaję sobie sprawę z faktu, że jeszcze nie byłem tu razem z Anią. Kiedy zbliżamy się do grobu Eli, dostrzegam w oddali Zosię, klęczącą na ziemi. Chcę podejść, ale Ania mnie powstrzymuje.
– Zostaw – szepcze cicho. – Jeżeli ma to jej pomóc, nie przeszkadzaj jej.
Oddalamy się więc ostrożnie między nagrobkami i stajemy przy bramie, czekając aż Zosia skończy. Dostrzegam po jakimś czasie, jak Ania wzdryga się lekko. Bez słowa zdejmuję bluzę i zarzucam ją na nią.
– Nie – protestuje cicho, ale rzucam jej stanowcze spojrzenie.
– Nie chcę, żebyś się przeziębiła – mówię. – Przecież wiesz, że teraz nie chodzi tylko o ciebie, ale też o dziecko.
– Wiem, wiem – odpowiada.
Stoimy tak jeszcze prawie czterdzieści pięć minut. W końcu widzę Zosię idącą ku nam.
– Ania? Tata? – Jest wyraźnie zaskoczona. – Co wy tu robicie?
– Szukaliśmy cię – odpowiadam.
– Twój tata jak zawsze panikuje – dodaje Ania.
– Nie panikuję, tylko się martwię, a to zasadnicza różnica – oponuję.
– Dobrze, już Dobrze, nie tłumacz się. – Ania patrzy na mnie, po czym przenosi pytające spojrzenie na Zosię. – Kochanie, wszystko w porządku?
– Tak, teraz już tak, – Ona uśmiecha się. – Potrzebowałam tego, wiecie? Potrzebowałam takiego oczyszczenia. Żeby zrozumieć, że… że to, co najgorsze, już jest za mną. Że to już nie wróci. Dotarło do mnie wreszcie, że mogę zacząć nowy rozdział w życiu, ale tak naprawdę, bez żadnych obaw. Zrozumiałam, że życie przeszłością niczego mi nie da. Chcę się skupić na tym, co jest teraz. Na was, na rodzeństwie, które niedługo przyjdzie na świat, na maturze i na studiach. Chcę być wreszcie szczęśliwa i wierzę, że prędzej czy później tak będzie. Poszłam na cmentarz, żeby się mamie wygadać. Nie uwierzycie, ale naprawdę, bardzo mi to pomogło. Na nowo uwierzyłam, że może być dobrze.
Jestem poruszony jej słowami. Naprawdę, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, co właśnie wyznała. Mam problem z opanowaniem wzruszenia.
– Słoneczko… – szepczę przez ściśnięte gardło.
Puszczam Anię tylko po to, by przygarnąć do siebie Zosię i mocno ją przytulić. Wolną ręką przygarniam również Anię. Stoimy tak, wtuleni w siebie przez kilka minut, zapominając kompletnie o otaczającej nas rzeczywistości.
Tą magiczną chwilę przerywa cichy głos Zosi.
– Proszę, wracajmy już do domu.
Bez słowa spełniamy jej prośbę i udajemy się w drogę powrotną. Żadne z nas głośno o tym nie mówi, ale zdaję sobie sprawę, że wszyscy czujemy się tak, jakby coś nas odmieniło. A dokładniej nie coś, a ktoś. To Ela, która, mimo upływu lat, wciąż nad nami czuwa.
Super 🙂 górki i chowańce rozwaliły mój system 🙂
Jeeeezu umaaaarłam. Zdejmij bluzeczkę hahaha, to tak jak trochę obleśniutko brzmi.
Ooo, będą małe banasiątka 😀
fajne. Te małe górki mnie poprostu rozwaliły
Wciągające.
wzruszyłam się bardzo.