Od dramatu, który spotkał Zosie, minęło już kilka dni. Wiktor cały czas, na zmianę z Anią, czuwał przy Zosi, a ja zastanawiałem się, czy mógłbym im jakoś pomóc. Niestety, Zosia żyła jak w transie, nie dopuszczała do siebie nikogo, poza Anią i ewentualnie Martyną.
– Boże, ile to jeszcze będzie tak trwać? – pyta cicho Martyna w przerwie pomiędzy wezwaniami.
Oboje siedzimy w kuchni, pijąc herbatę.
– Też bym chciał to wiedzieć – odpowiadam cicho.
– O czym rozmawiacie? – Podchodzi do nas Adam.
– Nie o czym, a o kim. O Zosi – odpowiada Martyna.
– Zastanawiamy się, kiedy to się w końcu skończy – dodaję cicho.
– Ja też o tym myślę – odzywa się Adam. – Doktor ostatnio za dużo cierpi. Zresztą oni wszyscy. Ale słuchajcie, ja… ja wam muszę coś powiedzieć. Widziałem Lidkę i Górę.
– Że co proszę? – Martyna wypuszcza z ręki kubek, który trzymała w dłoni, a on spada na ziemię, rozpryskując
się na kawałki.
Zanim ona zdąża wstać, jar eaguję i sprzątam szkło, poczym siadam z powrotem.
– To co słyszysz – odpowiada Adam. – Poszedłem ich poinformować, że wezwanie mamy. Znaczy, dwa dni temu. No i zobaczyłem ich, siedzieli razem w gabinecie.
– Ale to, że siedzieli razem w gabinecie, to nic strasznego – zauważam. – Przecież…
– Ale… jak oni na siebie patrzyli. Znaczy, jak Lidka na Górę patrzyła… Nie widzieliście tego.
– Adaś, daj spokój, ty jak zwykle doszukujesz się czegoś, co jest fikcją. – Martyna wzdycha.
– 23S, zgłoś się – rozlega się nagle głos Rudej.
– 23S, zgłaszam się – odzywa się Adam.
– Wezwanie macie, kobieta 25 lat, silne skurcze, ulica Kwiatowa 8/13. Spieszcie się.
– 23S, przyjąłem – odpowiada Adam i wstaje.
– Dobra, dzieciaki, lecę na wezwanie, znaczy lecę znaleźć Lidkę i Górę. Znaczy Górę i Lidkę. Znaczy, nieważne, wiadomo, o co chodzi.
Po tych słowach znika za drzwiami, pozostawiając nas samych.
– Widzisz, co tu się dzieje? – pytam. – Martynka, zobacz, wszyscy są rozkojarzeni. Nawet Adam.
– Widzę, niestety. – Dziewczyna wstaje. – Chodź, Piotruś, trzeba umyć karetkę.
– Masz rację, Martynka, masz rację. Ty jak czasem coś powiesz, to dobrze powiesz.
– Ej ej, nie cytuj Góry, kochanie, bo jakby to usłyszał, to by ci z premii potrącił.
– Eee, chyba nie. On ostatnio jakiś strasznie rozkojarzony jest. Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale… to nie w stylu Góry. Ostatni raz był w takim stanie po śmierci Renaty. – Wzdycham. – Strasznie się o niego martwię. Może nie byliśmy w zbyt dobrych stosunkach, ale… Echhh. To jest jednak… Znaczy,
jakoś się wszyscy przyjaźnimy, nie?
– Tak, tak – mówi Martyna w roztargnieniu, chyba niezbyt rejestrując to, co do nie powiedziałem. – Chodź, Piotruś, proszę, zajmijmy się tymi karetkami, bo inaczej zwariuję.
– Chyba jedną karetką.
– Jedną, dwiema, dziesięcioma, może być i tysiąc, ale Się zajmijmy czymkolwiek.
– Dobrze, już dobrze – odpowiadam.
Gdy wychodzimy, przed stacją zastajemy zaniepokojoną Lidkę.
– Widzieliście doktorka? – pyta na nasz widok.
– Górę? – upewniam się.
– Tak, Górę, a kogo? Banacha?
– Lidka, wyluzuj. – Martyna patrzy to na mnie, to na nią. – Uspokój się i powoli, powiedz nam, co się stało.
– No bo… Adam przyszedł i powiedział, że wezwanie mamy. Zaczęliśmy przez radio doktorka wzywać, ale nie było żadnej odpowiedzi.
– Poszedłem do jego gabinetu, ale… nikogo tam nie znalazłem – dodaje cicho Adam, stając obok nas.
– To może my weźmiemy wasze wezwanie? – pytam.
– O, tak, Piotruś dobrze mówi. – Martynka podchwytuje mój pomysł. – Bardzo chętnie pojedziemy do tego wezwania. Tylko trzeba się z dyspozytornią skontaktować.
– Moment, robi się – mówi Adam. – 23S, Martynka i Piotrek przejmą to wezwanie.
– A stało się coś?
– Nie możemy znaleźć Góry. Ale spokojnie, pewnie poszedł ciasteczka konstruować – wyjaśnia.
– Artur? Daj spokój, przecież on by nigdy nie opuścił wezwania. Ale dobra, niech oni jadą na miejsce, a wy… zajmijcie się szukaniem Góry. Może policję wezwę.
– Nie, nie, na razie to nie jest konieczne. Dobra, Ruda, spokojnie, wszystkim się zajmiemy. W razie czego będziemy się z tobą kontaktować.
Kiedy kończą rozmawiać, patrzy na nas.
– Dobra, zbieramy się – mówię. – Chodź, Martynka.
Ona kiwa głową i idzie za mną bez słowa. Na miejsce wezwania docieramy dwadzieścia minut później.
– Piotr Strzelecki, pogotowie ratunkowe, dzień dobry, co się stało?
– Moja żona… Dziewczyna… Narzeczona… Znaczy przyjaciółka… Znaczy… Ona ma takie silne skurcze… Niech państwo nam pomogą. – Mężczyzna patrzy na nas.
Jest blady i przerażony.
– Dobrze, już idziemy, niech pan prowadzi – mówi Martyna.
On kiwa głową, po czym biegnie przodem, a my za nim. Kobietę potrzebującą znajdujemy w pokoju, zwiniętą w kłębek na łóżku.
– Dzień dobry, nazywam się Piotr Strzelecki i jestem ratownikiem. Może mi pani powiedzieć, co się dzieje?
– Skurcze… Mam… silne… skurcze…
– Co ile minut? – pyta Martyna. – Spokojnie, zbierzemy parametry i zaraz wszystko będzie jasne.
– Co dziesięć, tak mniej więcej – odpowiada kobieta cicho.
– Rozumiem. Na szczęście wygląda na to, że wszystko jest w porządku. – Patrzę na nią poważnie. – Pójdę teraz po nosze i zabierzemy panią do szpitala.
– A czy ja… mogę jechać z wami? – pyta mężczyzna.
– Niestety nie – odpowiada Martyna spokojnie. – Karetka to nie taksówka, nie wie pan o tym?
– Pani wybaczy, ja… po prostu strasznie się o nią boje.
– Dobrze, rozumiem, spokojnie. Piotruś, idź po te nosze.
– Pędzę, lecę, Martynka – odpowiadam i wybiegam z pokoju.
Wracam z powrotem pięć minut później.
– Zabieramy pacjentkę. A pan, dobrze radzę, jak pan nie ma prawa jazdy, to niech pan pojedzie taksówką.
– Dobrze, dziękuję bardzo.. – Mężczyzna patrzy na mnie z wdzięcznością, po czym oddala się, by zadzwonić po taksówkę.
Pół godziny później dojeżdżamy do szpitala, gdzie pacjentkę przejmują lekarze. My natomiast udajemy się do stacji, gdzie zastajemy spanikowanych Lidkę z Adamem.
– I co, dalej go nie znaleźliście? – pytam.
– No nie. Gdybyśmy go znaleźli, to nie bylibyśmy tak spanikowani chyba, prawda? – Lidka wzdycha z irytacją. – Nie dość, że Zosia niemal nikogo do siebie nie dopuszcza, to jeszcze teraz Artur. Jakieś totalne szaleństwo.
– Dobrze, Lidka, spokojnie. Zastanówmy się nad tym wszystkim poważnie, z rozsądkiem. – Martyna siada na ławce. – Gdzie on może być?
– Nie mam pojęcia. – Dziewczyna wzdycha. – Nie wiem, gdzie on mieszka, bo nie pozwolił mi się odwieźć ostatnim razem, a nie mam kogo zapytać. Nie wiem, gdzie mógł pójść, bo… nie znam go na tyle, by wiedzieć, gdzie może chodzić. Ja nic nie wiem.
Patrzy na nas z rozpaczą.
– Biedny, biedny doktorek. A co, jeśli teraz nas potrzebuje?
– Ej, czekajcie, uspokójcie się. – Zamyślam się. – Ja chyba wiem, gdzie on może być.
Wszyscy patrzą na mnie tak, jakbym spadł z księżyca albo jakbym przybył z innej planety.
– Gdzie? – pyta w końcu Adam.
– Chodźcie, zaprowadzę was – mówię i wstaję.
Oni posłusznie wstają i idą za mną. Po kilkunastu minutach docieramy do celu.
– Tutaj? – Adam otwiera szeroko oczy. – Na cmentarzu? Dlaczego?
– Cii, czekajcie. – Lidka wyprzedza nas.
Po chwili docieramy do miejsca, do którego chciałem ich doprowadzić. Jednak to, co widzimy, sprawia, że zatrzymujemy się, jak wrośnięci w ziemię. Patrzymy wprost na Górę, który siedzi przy grobie Renaty, jak w transie, przemarznięty i nieobecny.
– Mój Boże… – Lidka z Martyną zakrywają usta rękami.
– Jezus Maria… – Adam też wygląda na wstrząśniętego tym widokiem.
Ja nie mówię nic, natomiast mam wrażenie, że słowa nie są tu potrzebne. Lidka klęka ostrożnie obok Artura.
– Doktorku… Doktorku, słyszysz mnie? Artur, spójrz na mnie, proszę.
Zero reakcji z jego strony.
– Co mu się stało? On w ogóle na nic nie reaguje. – Martyna patrzy po nas.
– Poczekajcie. Trzeba tu jakąś karetkę zawezwać. Sami sobie przecież nie poradzimy.
Adam wyciąga radio.
– 23s, zgłoś się.
– 23S, zgłaszam się. Macie Artura?
– Tak, Ruda, znaleźliśmy go. Posłuchaj, przyślij nam tu jakąś karetkę. Jesteśmy na cmentarzu, przy grobie Renaty.
Przez chwilę trwa pełna napięcia cisza.
– Co? – W głosie Rudej słychać prawdziwy szok. – Adam, możesz powtórzyć?
– Mogę, ale posłuchaj uważnie, bo trzeci raz powtarzał nie będę. Znajdujemy się na cmentarzu, słyszysz? Na cmentarzu, przy grobie Renaty. Zrozumiałaś?
– Tak. Przyjęłam. Zaraz kogoś do was podeślę. W jakim jest stanie?
– Ciężko stwierdzić. Na pewno jest wyziębiony i zachowuje się tak, jakby był w jakimś transie. Nic do niego nie dociera. Żadne bodźce z zewnątrz.
– Ok., przyjęłam. Bez odbioru.
Adam z westchnieniem chowa radio z powrotem.
– A jak on z tego nie wyjdzie? – pyta Martyna, co sprawia, że na moment odwracam wzrok od Góry i patrzę na nią.
– Nasz doktorek? – pytam. – Nasz doktorek jest silny, odważny i nieustraszony.
– Chyba mylisz lekarzy – zauważa Adam.
– Adaś, przyjacielu, nie wątp w doktora Górę. Bo jeszcze cię usłyszy i pożałujesz tych słów.
– Spokojnie, nie usłyszy. – Lidka odwraca się do nas, ani na moment nie wstając z kolan. – On na nic nie reaguje. Niestety.
Wszyscy troje klękamy obok nich i czekamy na zbawienie, w kompletnej ciszy. Po jakimś czasie słyszymy sygnał nadjeżdżającej karetki.
– Wolniej się nie dało? – Lidka podrywa się i biegnie w tamtą stronę.
Parę chwil później wraca, prowadząc za sobą Nowego, Kędziora i Sambora.
– Cześć, młodzieży, co tu się porobiło? – Sambor podchodzi do nas i uważnie patrzy na doktora.
– No… nie wiemy właśnie. Nie wiemy, od ilu godzin tu tak tkwi. Nic nie wiemy – staram się wyjaśnić całą tą sytuację. – Gdybym nie wpadł na to, że on może tu być… Nawet nie chce myśleć, jakby to się mogło skończyć.
– Dobrze, rozumiem. Chłopaki, dawajcie nosze, trzeba Artura zabrać do szpitala.
Gdy dziesięć minut później odjeżdżają, Adam patrzy na nas.
– Musi być naprawdę źle, skoro przyjechał Sambor. Wychodzi na to, że naprawdę nie mają lekarzy. W przeciwnym razie by do tego nie doszło.
– Jakoś się specjalnie temu nie dziwię. Wiktor przy córce, Ania też go zmienia co jakiś czas, oboje nie są w stanie tego wszystkiego pogodzić – stwierdza ponuro Martyna. – A na dokładkę Góra i kolejny dramat. Niedługo cała stacja wymrze.
– Masz rację, Martynka, całkowicie się z tym zgadzam. – Wzdycham, po czym wszyscy udajemy się do stacji, a stamtąd moim samochodem do szpitala.
Wszystkie chwyty dozwolone.
Dobrze, pamiętam. W każdym razie, to jest fanfick, więc wiesz. 😀
Pamiętaj, że nie oglądałam serialu. 😀 To znaczy kiedyś tam tak, ale nie mam pojęcia, o co w nim chodzi
Podobnie jak w serialu. 🙂 Pamiętaj, że to jest fanfick.
Kurcze… nie chce się czepiać, ale jakoś strasznie szybko tą karetkę wezwali… 🙁
Tak, też tak myślę. 🙂
biedny góra.
Zapertole cie. Poryczałam sie. Nie znam cie, no normalnie cie nie znam. Jak mogłaś to zrobić mojemu artusiowi.
tak czuję hehe
Skąd ta pewność? 😀
hmmmm biedny Góra. Ojej szkoda mi go, ale jeszcze będzie z Lidką
Najgorszą rzeczą jest to oczekiwanie na następny 😀
No jak mogłaś skończyć w takim momencie? 🙂
Biedny Góra…