Rozdział dziewiąty

W obliczu zagrożenia

– Karo, Karo, oddychaj – błagałam, pochylając się nad dziewczynką.
Była późna noc, a my oboje z Rafałem staraliśmy się ją uspokoić, jednak na niewiele się to zdawało, bo mała wciąż się bała.
– Reanimuj ją! – krzyknął Rafał.
– Przecież to robię – odpowiedziałam, próbując zachować zimną krew.
Karo nagle przestała oddychać, a my nie wiedzieliśmy dlaczego. Mężczyzna zawiadomił pogotowie.
– Karo, proszę… Proszę cię, oddychaj – prosiłam, wciąż ją reanimując. – Nie możemy cię stracić, rozumiesz? Nie możemy.
W końcu po około pięciu minutach usłyszałam jej słaby oddech.
– Mam ją… – szepnęłam w stronę męża. – Oddycha.
Odetchnął z ulgą. Mijały minuty, a karetka nadal nie przyjeżdżała. W końcu, kiedy po raz kolejny zaczęłam reanimować dziewczynkę, przyjechali.
– Proszę się odsunąć – powiedział jakiś młody lekarz, gdy streściłam mu, co się stało.
Przerażona odsunęłam się od łóżka dziewczynki. Oboje wstrzymaliśmy oddech.
– Zabieramy ją – oznajmił lekarz. – Szybko! Czy któreś z państwa może jechać z nami?
– Ja pojadę – odrzekłam, zarzucając na siebie kurtkę. – Kochanie, zostaniesz z Julią?
– Tak – odparł, całując mnie. – Wszystko będzie dobrze, nie martw się.
Kiedy jakiś czas później znaleźliśmy się na oddziale, małej od razu podano kroplówkę. Na szczęście oddychała, jednak lekarz, który ją badał nie dawał jej szans na przeżycie.
– Proszę się z nią żegnać – rzekł. – Dziewczynka nie przeżyje tej doby.
Nie, to nie była prawda. Nie chciałam w to wierzyć. Trzymając ją za rękę wsłuchiwałam się w urządzenia monitorujące pracę serca dziewczynki.
– Kochanie, proszę cię, walcz – błagałam. – My nie możemy cię stracić. Ja nie mogę… Jesteś dla nas bardzo ważna. Proszę cię, skarbie, nie poddawaj się, nie odchodź.
Wiedziałam, że mnie nie słyszy. Nie miało to jednak dla mnie większego znaczenia. Musiałam po prostu mówić, jakbym wciąż wierzyła, że to jednak jakiś żart.
– Siostro! – krzyknęłam po jakiejś chwili.
Serce małej się zatrzymało.
– Proszę wyjść. Proszę stąd natychmiast wyjść – rzekł do mnie lekarz.
– Niee! – zrozpaczona wykonałam polecenie, jednak tak naprawdę wcale nie miałam na to ochoty.
To nie mogła być prawda, Karola nie mogła umrzeć, nie mogła. Mijały minuty. Po upływie dziesięciu minut w drzwiach pojawił się lekarz.
– Przykro mi – rzekł. – Robiliśmy co w naszej mocy, jednak… bezskutecznie. Dziewczynka nie żyje. Przykro mi.
– Niee – powiedziałam głucho.
Na drżących nogach weszłam do sali, by spojrzeć na nią raz jeszcze.
– Córeczko… – szepnęłam, chwytając ją za dłoń, która była nie zimna, lecz chłodna. – Córeczko, proszę cię, nie odchodź. Nie możesz… Nie możemy cię stracić. Nie teraz…
Miałam żal do jej biologicznych rodziców, ogromny żal. Gdyby nie oni, mała nie znajdowałaby się w szpitalu, a spałaby spokojnie w swoim łóżku.
"Boże, dlaczego? – myślałam. – Nie odbieraj mi jej, Boże. Nie mogę jej stracić. To jest moja iskierka, mały promyk. My nie możemy jej stracić".
Zaczęłam się modlić. Gdzieś w głębi swojego serca wierzyłam w cud. Wierzyłam, że mała przeżyje.
– Karo, proszę… – szepnęłam i wtedy to usłyszałam.
Słaby, wręcz niemal niedosłyszalny oddech. Aż sama przestałam na moment oddychać. Tak, to była prawda. Jej serce podjęło pracę.
– Panie doktorze! – zawołałam, wciąż nie do końca pewna.
A może to był wymysł mojej wyobraźni?
– Co się stało, pani Magdaleno? – zapytał.
Bez słowa wskazałam na dziewczynkę. Lekarz pochylił się nad nią.
– Proszę się odsunąć – rzekł do mnie.
Stanęłam z boku, wciąż jednak do niej mówiąc.
– Karolinka podjęła walkę – rzekł doktor po chwili, odwracając się w moją stronę. – W tej chwili jest w stanie śmierci klinicznej. Jeśli przeżyje, to będzie cud.
– A wierzy pan w cuda? – zapytałam.
– Nigdy nie wierzyłem – wyznał. – Lecz od dzisiaj chyba zacznę.
Kiedy wyszedł, znów usiadłam przy dziewczynce. Wstąpiła we mnie nadzieja, którą przez moment straciłam. Wierzyłam, że Karola się nie podda, czułam to na dnie serca. Kiedy pół godziny później rozmawiałam z lekarzem usłyszałam:
– Ona przeżyje, jednak ten stan w jakim się obecnie znajduje w jej mózgu dokona wiele zniszczeń. Mała może być roślinką.
Zrozumiałam. Skinęłam głową na znak, że rozumiem. Nie byłam w stanie mówić. Jedyne czego byłam pewna, to tego, że nawet jeśli Karolina będzie leżąca, ja się nie poddam i będę ją wychowywać, choćby miała to być ostatnia rzecz jaką w swoim życiu uczynię.
– Kocham cię, Karo – powiedziałam cicho.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink