22 – Wiktor

Po paru dniach obserwacji Zosia w końcu wyszła ze szpitala, co nas wszystkich bardzo ucieszyło. Wiedzieliśmy też jednak, że czeka ją teraz jeden z najtrudniejszych momentów, a mianowicie pozbieranie się po tym wszystkim.
– Myślisz, że dobrym pomysłem jest, by jechać z nią teraz na policję? – pyta Ania.
– Myślę, że tak – odpowiadam. – Kochanie, jeśli nie teraz, to kiedy? Nie można tego odkładać w nieskończoność.
– Nie można, nie można. – Wzdycha. – Oby tylko starszy sierżant Monika nie męczyła jej zbytnio.
– No właśnie – podchwytuję. – Masz rację.
– Uświadomimy ją, by tego nie robiła – zapewnia nie Ania gorliwie, całując delikatnie moje usta. – Chodź, bo Zosia czeka.
Odpowiadam skinieniem i oboje idziemy po moją córkę.
– Tato, nareszcie! – woła na nasz widok, w pełnej gotowości. – Już myślałam, że Się was nie doczekam.
– Cześć, słoneczko – odpowiadam.
– Jak się czujesz? – pyta Ania, przyglądając jej się z troską.
– W porządku. – Uśmiecha się do nas, lecz ten uśmiech jest jakby wymuszony.
– Chyba nie jest tak do końca w porządku – zauważam.
– Stresuję się tą wizytą na policji – wyznaje. – Boję się, że sobie nie poradzę.
– Kochanie, ty byś miała sobie nie poradzić? – Ania bierze ją za rękę. – Przecież ród Banachów zawsze daje sobie radę. Zobaczysz, będzie wszystko dobrze. Chodź.
Kiedy pół godziny później znajdujemy się na komendzie, zostajemy poprowadzeni do pokoju przesłuchań, w którym czeka już na nas starszy sierżant Monika zawadzka, razem ze swoim partnerem.
– Dziękuję, że zgodziłaś się przejąć sprawę Zosi – odzywam się do niej. – To bardzo dla nas wiele znaczy..
– Jakby ci to, Wiktor, powiedzieć – odpowiada. – Nie ma sprawy.
Widzę spojrzenie, które mi rzuca i wcale mi się ono nie podoba. Jest takie… takie, jakby czegoś ode mnie oczekiwała.
– To my poczekamy na zewnątrz – mówi Ania cicho.
– O, dokładnie – popieram. – Zosiu, słoneczko, będziemy tuż za drzwiami.
– Jasne, tato – odpowiada. – Nie martwcie się, poradzę sobie.
– Wiem o tym. Aaa, Monika, słuchaj, nie męcz jej za bardzo, dobrze?
– Postaram się – odpowiada. – Ale niczego nie mogę obiecać.
– Tak, rozumiem, procedury. – Wzdycham. – Mam nadzieję jednak, że nie będziesz przeginać.
– Spokojnie, będę miała wszystko pod kontrolą – zapewnia mnie.
Kiedy stajemy w korytarzu, Ania patrzy na mnie.
– Wiktor, widziałeś, jak ona na ciebie patrzyła?
– Widziałem, widziałem. – Wzdycham. – Wcale mi się to nie podoba. Nie wiem, co sobie ubzdurała, ale jak skończy przesłuchiwać Zosię, chętnie z nią porozmawiam na ten temat.
– Tylko nie bądź dla niej zbyt ostry, dobrze? – Moja narzeczona patrzy w stronę drzwi. – Może miała zranione serce kiedyś i… Nie wiem, myśli, że przy tobie odnajdzie swoje szczęście?
– Ale to chore – zauważam. – Przecież my się znamy krótko. Byliśmy razem na kilku akcjach. To jest naprawdę… nieracjonalne.
– A czy miłość jest racjonalna?
– Zależy od przypadku – odpowiadam, uśmiechając się.
– O, widzę, doktorze Banach, że powrót Zosi do żywych sprawił, że humor Się panu wyostrzył?
– Z wzajemnością, pani doktor – odpowiadam i oboje zaczynamy się śmiać.
Po czasie, który zdaje się upływać wieczność, w końcu Zosia wraz z Moniką wychodzą z pokoju przesłuchań. Po Zosi widzę, że nie było to wcale łatwe. Oboje z Anią do nich podchodzimy.
– Zosiu, kochanie, dobrze się czujesz? – Biorę ją za rękę.
– Tato, zabierz mnie stąd – mówi płaczliwym głosem. – Ja już nie chcę dłużej. Proszę.
– Już, już wracamy do domu – mówię cicho. – A może zanim do domu, to najpierw na lody?
– Nie wiem… – Patrzy na mnie.
– To ja mam propozycję. Chodź, Zosiu, pójdziemy do samochodu, a tata jeszcze chwilę porozmawia z panią sierżant. Może tak być?
– Dobrze – odpowiada cicho Zosia, po czym obie odchodzą.
– Jak przesłuchanie? – pytam, postanawiając jakoś rozpocząć tę rozmowę.
– Nie było prosto – odpowiada szczerze policjantka. – To, co Zosię spotkało… Nie jeden by się poddał.
– Przecież tak było – zauważam spokojnie.
– Tak, wiem. Ale nie rozumiesz. Chodzi o to, że ona… Znaczy, że inna osoba na jej miejscu nie dałaby rady przebrnąć przez przesłuchanie, przez pytania, które musiałam jej zadawać. A ona dała radę. Jasne, miała chwile słabości, ale zaraz po nich mówiła dalej i dalej, aż do końca. Jest bardzo silna i dzielna.
– W końcu jest moją córką, więc trudno się dziwić – oświadczam z dumą. – A co z Potockim?
– Na razie siedzi w areszcie, oczywiście twierdzi, że to Zosia go uwiodła, chociaż dobrze wszyscy wiemy, jaka jest prawda.
– Rozumiem.
Przez chwilę trwa niezręczne milczenie. W końcu postanawiam poruszyć temat, który nie daje mi spokoju.
– Monika, posłuchaj mnie… Doceniam to, co dla nas robisz, dla mnie, dla Zosi i dla Ani. To bardzo wiele. Ale… nie chcę, żebyś miała jakieś nadzieje.
– Nadzieje? – Patrzy na mnie zaskoczona. – O czym mówisz?
Odchrząkuję.
– Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię – odpowiadam spokojnie. – Widziałem jak na mnie patrzyłaś dzisiaj, zanim was zostawiliśmy. Dlatego chcę tą sprawę wyjaśnić.
– Wiktor, ale ja…
– Daj mi skończyć, proszę. Niedawno się zaręczyłem. Ania jest moją narzeczoną. Tak, dobrze słyszysz. Właśnie Ania. I jak cię lubię, tak nie chcę, by twoja miłość do mnie zniszczyła relację, jaka jest między mną a Anią, czy między mną a tobą. Bo jeśli przypadkiem zaczniesz nalegać… Nie będzie mowy o dalszej znajomości, rozumiesz?
– Wiktor, ja… – zaczyna. – Przepraszam, ja… ja po prostu myślałam, że…
– Nie – przerywam jej. – Zapamiętaj, że nic poza zwykłą koleżeńską relacją nie będzie nas nigdy łączyć. Chciałem, żebyś dowiedziała się o tym teraz, niż później. A teraz przepraszam cię, ale… muszę iść. Muszę wracać do Ani i Zosi.
– Jasne – odpowiada, wyraźnie przygaszona. – Przepraszam.
– Przeprosiny przyjęte – mówię z uśmiechem. – I nie martw się, na pewno sobie kogoś znajdziesz. Kogoś przystojniejszego ode mnie.
– Obyś miał rację – odpowiada cicho. – Do zobaczenia.
– Na razie – odpowiadam i odchodzę.
– No i jak tam rozmowa z panią starszą sierżant? – pyta Ania trzy minuty później.
– Mam nadzieję, że zrozumiała. – Wzdycham. – Chociaż po jej minie widziałem, że się tego nie spodziewała. Ale cieszę się, że załatwiłem to teraz, niż gdyby później miały wyjść z tego jakieś nieprzyjemności.
– Też tak twierdzę. – Moja narzeczona obdarza mnie promiennym uśmiechem, który sprawia, że mam ochotę zatopić się w jej ustach i nie odrywać się od nich ani na moment.
Z trudem koncentruję się na obecnej chwili.
– To co, Zosiu? Wracamy do domu, czy jedziemy na lody?
– Myślę, że lody – słyszę w odpowiedzi.
– I prawidłowo – oświadcza Ania. – Tak ma być. Bo Lody są najlepsze na chandrę.
– Tak? A ja myślałem, że coś innego. – Mrugam do niej porozumiewawczo, a ona się rumieni.
– O tym porozmawiamy wieczorem – zapewnia mnie z mocą.
– Już się nie mogę doczekać – odpowiadam, szczerząc zęby.

14 komentarzy

  1. Kolędy też, jeszcze gdzieś wyczytałem, że on prowadził jakąś jazzową audycję w radiu. A jakby tak z nim pogadać i do DHT go wziąć i niech audycję zrobi? 😛 :p :p :p

  2. No, szkoda, szkoda. Bo on w sumie biedny jest. Jemu sprzedawczynie chleba sprzedawać nie chciały przez to, że taką postać gra. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink