Rozdział ósmy

Kto wygra

Od znalezienia małej minęły dwa tygodnie, podczas których działo się wiele. Dziewczynkę zdążyła przesłuchać policja, co było naprawdę dużym wyczynem, gdyż mówienie po raz kolejny o tym, co się stało sprawiało Karolinie ogromną trudność. Chociaż, jak się okazało, nie powiedziała mi wszystkiego. To, co wyznała podczas rozmowy z policjantką zmroziło mi krew w żyłach. Wciąż słyszałam jej słowa: "Ona powiedziała, że jestem pierdolonym bękartem". Gdy w domu powiedziałam o tym Rafałowi, wpadł w szał. Mało brakowało, a roztrzaskałby półmisek stojący na szafce.
– Świnia! – krzyknął.
Podzielałam jego złość. Czułam się tak samo jak on, jeśli nie gorzej. Nie mogłam wciąż pojąć jak można było tak skatować nasze dziecko.
– Mamusiu… – szepnęła Karolinka w przeddzień rozprawy, która miała się odbyć przeciwko nim. – A jak ja to wszystko powiem, to oni już nie wrócą, prawda?
– Nie, nie wrócą, kochanie – przyrzekłam.
Po raz kolejny odpowiadałam na to samo pytanie. Zawsze identycznie. Ostatnie noce, które miały miejsce były jednymi z najtrudniejszych w moim życiu. Ciągle budziła się z koszmarami, płakała, bała się. Nawet Julia miała dość, chociaż tłumaczyłam jej, dlaczego tak jest. Jednak nie to w tym wszystkim było najgorsze. Najgorsze było to, że bała się Rafała. Nie mógł jej przytulić, bo uciekała w kąt albo wtulała się we mnie. Wiedziałam, że on też cierpi, ale nic nie mówił.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziałam. – Tylko pamiętaj, by mówić prawdę. Nie możesz się bać.
– Wiem o tym, mamusiu – odparła, przytulając się do mnie.
Na następny dzień wszyscy wstaliśmy bardzo wcześnie. Kiedy dwie godziny później znaleźliśmy się w sądzie, zobaczyłam ich. Oboje zdawali się być dumni z tego, co zrobili.
– Wredna dziwka! – warknął mężczyzna na widok małej.
Dziewczynka zaczęła płakać, ale szybko ją uspokoiłam.
– Oni ci nic nie zrobią. Tu są tacy panowie, tacy duzi, wiesz?
– W mundurach? – zainteresowała się.
– Tak – odpowiedziałam, uśmiechając się.
Po chwili podeszła do nas pani psycholog, by zabrać małą. Z bólem serca patrzyłam jak odchodzą.
– Jak myślisz, da sobie radę? – zapytałam z niepokojem.
– Na pewno – odpowiedział mój mąż z mocą. – Musi.
Wezwano nas na salę. Poczułam, że robi mi się gorąco, ale byłam spokojna.
– Czy oskarżeni przyznają się do zarzucanych im czynów? – zapytała sędzia, gdy zostały odczytane akta sprawy.
Była to niska i pulchna kobieta o lekko kręconych i krótko ściętych włosach.
– Oczywiście, że nie – odparł mężczyzna. – Oni sobie to zmyślili. Nic nie zrobiliśmy tej małej zdzirze.
"Zmyślili? – pomyślałam ze złością. Odruchowo ścisnęłam Rafała za rękę. – To wy sobie coś zmyśliliście, nie my. Skrzywdziliście ją. Nasze dziecko!"
Miałam ochotę wykrzyczeć to wszystko im prosto w twarz, ale powstrzymywałam się jak tylko mogłam.
– Do barierki poproszę świadka Rafała Ziemiańskiego.
Moje serce zabiło dwa razy mocniej, jednak w rzeczywistości nie mogłam skupić się na zeznaniach męża. Myślami byłam z Karo. Bałam się, że dziewczynka nie da sobie rady, że nie powie prawdy, że oni wygrają sprawę.
"Nie… – pomyślałam. – Ona da sobie radę. Przecież jest silna. Na pewno sobie poradzi".
Wciąż próbowałam przekonać o tym samą siebie. Z tych niewesołych rozmyślań wyrwał mnie głos sędziny, która teraz mnie wzywała do „spowiedzi”. Poczułam jak uginają się pode mną kolana. Na trzęsących się nogach podeszłam i stanęłam przy barierce.
– Proszę mi powiedzieć jak się pani nazywa i gdzie pani mieszka – poprosiła.
– Nazywam się Magdalena Ziemiańska i mieszkam w Lesznie – odpowiedziałam.
– Dobrze. Czy jest pani w jakiś sposób z oskarżonymi spokrewniona lub spowinowacona?
– Niee! – zareagowałam chyba zbyt gwałtownie. – Widzę ich drugi raz w życiu i mam nadzieję, że ostatni.
– Rozumiem. Proszę mi więc powiedzieć, co pani wie w dzisiejszej sprawie?
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać. Nie było to jednak proste, gdyż wspomnienia, do których powracałam bolały, a obrazy, o których opowiadałam przesuwały mi się przed oczami niczym dramat.
– Tamtego dnia… Było strasznie zimno… Karolina… chciała pójść na plac zabaw, jednak ja… się nie zgodziłam… Po jakimś czasie zorientowałam się, że… że dziewczynki nie ma… Szukaliśmy jej wszędzie, ale nigdzie jej… nie było… Jakaś koleżanka małej powiedziała mi, że… porwała ją… kobieta… niebieskim samochodem… Tego samego wieczoru… dostałam telefon… że mam dać dwadzieścia pięć tysięcy, bo… bo inaczej… nie odzyskam Karolinki…
– Co było dalej?
Z trudem przychodziło mi mówienie o tym jak znaleźliśmy małą w piwnicy, zakneblowaną i związaną, potem o zeznaniach małej i o tym, co wyszło w szpitalu.
– Na potwierdzenie słów pani Magdy pragnę dołączyć dowód, że matka dziewczynki nie kłamie – oświadczył mój adwokat. – To jest torebka z tymi cukierkami, które oskarżona podała dziewczynce.
– Proszę o dołączenie dowodu – poprosiła sędzina.
Im bliżej końca moich zeznań, tym trudniej mi się mówiło.
– Nienawidzę ich – powiedziałam na końcu. – Oni wcale nie musieli… Nasze dziecko… Oboje z mężem bardzo ją… kochamy i nigdy… nigdy byśmy jej nie skrzywdzili. Nigdy, rozumie pani?
– Rozumiem. Spokojnie. Czy są jakieś pytania do świadka?
– Nie mam pytań – rzekł adwokat. – Mam tylko jedną uwagę. Pani nie upilnowała dziecka i chyba nie nauczyła go, że nie należy brać od obcych, bo gdyby tak było, być może nie byłoby nas tutaj.
– Sądzi pan, że mam za nią chodzić jak pies? – zapytałam. – Nie miałaby wtedy swojej prywatności, a ja tak dzieci nie wychowuję. A co do drugiej sprawy, to Karolina bardzo dobrze wiedziała, że nie może brać niczego od obcych dorosłych czy dzieci. W tym przypadku ona miała więcej siły od dziecka.
Powiedziawszy to, spojrzałam ze złością na kobietę siedzącą na ławie oskarżonych.
– Czy są jeszcze pytania?
– Nie, dziękuję. Nie mam więcej pytań.
– Ja także nie – rzekł obrońca, a ja roztrzęsiona wróciłam do męża.
– Już dobrze, już po wszystkim – uspokajał, tuląc mnie do siebie.
Nie potrafiłam jednak ochłonąć. Wszystko wróciło na nowo.
– Pani Magdo, chce pani wyjść? Wszystko w porządku? – dotarło do mnie po chwili pytanie pani sędzi.
– T…Taak… – wyszeptałam.
– Żonie zaraz przejdzie, poradzę sobie.
Nie wiem jakim cudem udało mi się dojść do siebie.
– Za chwilę w pokoju bezpiecznym w obecności psychologa zostanie przesłuchana nieletnia pokrzywdzona Karolina Ziemiańska. Nagranie z zeznaniami dziewczynki zostanie odtworzone.
Zadrżałam. Ścisnąwszy męża za rękę, zaczęłam się modlić, błagając Boga, by dał jej siłę na przetrwanie, by się nie poddała. Jakiś czas później usłyszeliśmy jej zeznania. Była naprawdę dzielna, a my byliśmy z niej dumni.
– Ona kłamie! – krzyknął mężczyzna, nie mogąc się powstrzymać. – Ta wredna żmija kłamie. Pewnie mamusia jej powiedziała, co ma mówić i teraz…
– Oskarżonego proszę o spokój! – krzyknęła sędzina. – Czy strony składają wnioski?
– Nie.
– Tak więc proszę o zabranie głosu prokuratora – poprosiła kobieta.
– To, co dzisiaj zostało przedstawione sprawia, że mam problem z dobraniem odpowiednich słów. Nie mogę zrozumieć jak biologiczni rodzice pokrzywdzonej dziewczynki mogli ją tak okrutnie potraktować. Owa sytuacja pokazuje, że oskarżeni są bez serca, za to jej przybrani rodzice to naprawdę niesamowici ludzie. Niejeden człowiek na ich miejscu by się poddał. Kończąc swoją wypowiedź chciałbym powiedzieć, że gdyby w naszym kraju była możliwość przyznawania kary śmierci, o taką właśnie bym wystąpił, ale u nas nie ma takiego prawa. Tak więc proszę o 25 lat pozbawienia wolności. Dziękuję.
Kiedy zaczął przemawiać obrońca oskarżonych, poczułam, że robi mi się słabo. Matka nieodpowiedzialna… Oni są niewinni… Nadal w to ślepo wierzył… Jednak najbardziej co mnie uderzyło, to jego wypowiedź o tym, że ja małej nie upilnowałam. A może jednak miał rację?
– Na Mocy polskiego prawa ogłaszam wyrok dla państwa Jaroszewskich. Zostają oni skazani na piętnaście lat pozbawienia wolności oraz zakaz zbliżania się do nieletniej.
Nam obojgu ulżyło. Rafał mocno mnie przytulił.
– Zamykam przewód sądowy, dziękuję – zakończyła pani sędzia.
Kiedy tylko wyszliśmy, podbiegła do nas mała.
– Już dobrze, już po wszystkim – powiedziałam. – Wracamy do domu.
Mimo ulgi, że już jest po wszystkim, gdzieś na dnie serca miałam ogromny ciężar. Czułam się tak, jakby miało się wydarzyć coś jeszcze. Ale czy mogło być coś gorszego od tego, co miało miejsce w ciągu ostatnich kilku tygodni?

7 komentarzy

  1. Jeżeli już to akt oskarżenia, a nie akta sprawy. Akta sprawy zajmują o wiele więcej papieru, a w sądzie czyta się akt oskarżenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink