Od wypadku Góry na cmentarzu minęło okrągłe pięć dni, a stan Zosi był zdecydowanie lepszy niż jeszcze dwa tygodnie temu, co było zasługą Lidki. Nie sądziłem w ogóle, że uda jej się na nią wpłynąć, a jednak. Ma coś w sobie, co ludzi przekonuje. Jest silną i odważną dziewczyną.
– Hej, Adam, słyszałeś? – Lidka wpada do stacji jak burza. Wyrywam się z rozmyślań.
– Co się stało? – Odwracam się do niej. – Musisz wpadać jak huragan?
– Nie muszę, a mogę. Bo co? Zabronisz mi?
– Nie, nie, jasne, że nie, ale mnie wystraszyłaś – usiłuję się wytłumaczyć.
– Tylko winni się tłumaczą – zauważa. – No ale dobrze, już nie wnikam. Chciałam cię tylko poinformować, że doktorek wraca do pracy.
– No i co z tego, że wraca? To dobrze. Przynajmniej zajmie się czymś konkretnym, a nie łażeniem po…
– Wszołek, coś mówiłeś? – Na dźwięk głosu szefa stacji podrywam się jak rażony piorunem.
– Ja? Nie, doktorze, skądże znowu.
– Jasne, jasne, bo uwierzę. Zbieramy się, wezwanie mamy. No już, na co czekacie? Chowaniec, Wszołek, mam każdego z was osobiście zaprosić?
Zanim zdążamy coś odpowiedzieć, on podchodzi do mnie.
– Adamie Wszołku, zapraszam cię na wezwanie – oznajmia poważnym tonem.
– Yyy… doktorze, czy pan się na pewno dobrze czuje? – pytam niepewnie.
– Bardzo dobrze – odpowiada, podchodząc do Lidki, która ma minę taką, jakby właśnie ugryzła kawał kwaśnej cytryny.
– Pani Lidio, zapraszam na wezwanie.
– A Chowaniec to gdzie? – pyta Lidka, nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
– Ach, no tak, zapomniałem. Proszę mi wybaczyć. Zatem, powtórzę jeszcze raz. Pani Lidio Chowaniec, zapraszam na wezwanie.
– Nawet nie wiesz, doktorku, jak to się ładnie rymuje. Już idę – odpowiada Lidka wesoło i wybiega ze stacji.
Gdy chwilę później oboje jesteśmy w karetce, sprawdzając, czy wszystko mamy w komplecie, patrzę na nią.
– Myślisz, że on naprawdę… Yyy… No wiesz… Że jemu nic się w mózgu nie poprzestawiało? – pytam cicho.
– Nie wygląda na takiego, znaczy… wiesz, zewnętrznie, pomijając oczywiście to przedstawienie, którego dokonał przed chwilą. Tak poza tym, to… chyba jest z nim wszystko w porządku. Znaczy, mam na myśli to, że nie brakuje mu piątej klepki.
– To się okaże na wezwaniu – stwierdzam, siadając za kierownicą. – No chyba, że Renata zmartwychwstała i mu w mózgu coś przestawiła.
– Żartujesz? – Lidka wybucha śmiechem. – Daj spokój, jak byliśmy na cmentarzu wtedy, żadnego ducha tam nie było.
– No niby nie, ale może przed naszym przyjściem wróciła do grobu – sugeruję.
– Adam, czy ty… Może ty brałeś coś nieodpowiedniego?
– Ja? Daj spokój. Jestem czysty jak łza.
– No dobrze, dobrze, powiedzmy, że ci wierzę.
Naszą dyskusję przerywa Góra, wsiadając do karetki z uśmiechem od ucha do ucha.
"No nie, on na serio dzisiaj zwariował" – przebiega mi przez myśl.
– O, widzę, że moja załoga w komplecie, bardzo się z tego cieszę. Zatem ruszamy na wezwanie.
– A dokąd mamy jechać i co się tak właściwie stało? – pyta Lidka rzeczowo.
– Na ulicę Świerkową 15/2, jakiś facet dzwonił, twierdząc, że widział ducha.
Patrzę najpierw na Górę, który wygląda na bardzo poważnego, potem na Lidkę, która wygląda tak, jakby miała za chwilę parsknąć śmiechem, ale za wszelką cenę stara się zachować powagę.
– Chwileczkę – odzywa się po dłuższej chwili milczenia. – Możesz to powtórzyć?
– Tak, Chowaniec, mogę. Jedziemy na ulicę Świerkową 15/2, bo jakiś facet twierdzi, że widział ducha – odpowiada Góra spokojnie.
– Moment, moment. – Usiłuję to wszystko poukładać sobie w głowie. – Znaczy to, że pan… Że doktor przyjął to wezwanie?
– Gdybym tego nie zrobił, nie jechalibyśmy tam – zauważa spokojnie Góra.
– Boże, świat zwariował – oświadczam, zanim zdążam się powstrzymać.
– Nie, Wszołek, nie zwariował. Jedź, a nie marudzisz – nalega Góra. – Poza tym, tu nie chodzi o ducha, a o tego faceta. Twierdzi, że spadł ze schodów i złamał sobie nogę.
– Nie można było tak od razu? – wzdycham. – Doktorze, doktorze, co my z panem mamy?
– Trzy światy i dwie Ameryki – podpowiada usłużnie dziewczyna.
Odpowiadam skinieniem, patrząc ukradkiem na Lidkę, która uśmiecha się pod nosem. Gdy piętnaście minut później dojeżdżamy na miejsce, znajdujemy się w pięknej okolicy, pełnej drzew.
– Nic dziwnego, że ulica Świerkowa, skoro tu tyle świerków – zauważa Lidka.
– Bierzcie sprzęt, niewiadomo, co się może przydać – rozkazuje Góra.
Posłusznie wykonujemy polecenie i udajemy się pod wskazany adres. Kiedy otwieramy drzwi i wchodzimy do mieszkania, zastajemy kompletny rozgardiasz. Stojak na kurtki przewrócony, odzież porozrzucana, buty nie do pary, na dodatek stoi tu mnóstwo kartonów, jakby ktoś się niedawno wprowadził. Z oddali słychać ciche pojękiwania mężczyzny.
– Uuuuuu – stwierdzam, patrząc na pobojowisko.
– No właśnie, uuuu – potwierdza Lidka.
– Nie zachowujcie się jak Banach – karci nas Góra. – Chodźcie, bo pacjent czeka.
Gdy wchodzimy po schodach na półpiętro, przy kolejnej ich partii zastajemy leżącego mężczyznę, bladego jak ściana i pojękującego cicho.
– Dzień dobry, Artur Góra, pogotowie ratunkowe. Może pan powiedzieć, co tu się stało?
– Jak to co? Nie widać? – Mężczyzna jest wyraźnie wzburzony. – Spadłem ze schodów, bo zobaczyłem ducha.
Krzywi się boleśnie.
– Dobrze, rozumiem. Zaraz panu pomożemy. Wszołek, Chowaniec, parametry.
– Ciśnienie 150 na 130 – oświadczam.
– Tętno w normie, cukier też – dodaje Lidka.
– Chyba naprawdę się pan wystraszył, bo ciśnienie jest zdecydowanie za wysokie.
– A pan by się nie wystraszył, jakby pan ducha zobaczył?
– Spokojnie, proszę pana, niech pan się tak nie denerwuje, bo się panu ciśnienie podniesie jeszcze bardziej, co może zagrozić pana zdrowiu albo nawet życiu – uspokaja go Góra. – A poza tym, ma pan złamaną kończynę, więc każdy najmniejszy ruch może panu również zagrozić.
Mężczyzna znowu się krzywi, ale nie przestaje się bulwersować.
– Niech pan mnie nie poucza, dobrze? Panie, pan naprawdę niczego nie rozumie. Niech pan najpierw wejdzie na górę, a potem mnie poucza.
Dostrzegam spojrzenie Lidki, pełne rozbawienia.
– Doktor Artur Góra na pewno bardzo chętnie wejdzie na górę – stwierdzam. – Prawda, doktorze?
– Wszołek, nie bądź taki do przodu, bo ci z tyłu zabraknie. Podam teraz panu leki na obniżenie ciśnienia, dobrze? Jak spadnie, wtedy zabierzemy pana do szpitala. Na szczęście złamanie nie jest otwarte, a pan jest bardziej przestraszony tym niby duchem, niż tym, co się stało, także nie ma dramatu.
Bez słowa usztywniam pacjentowi nogę, uważając na ranę.
– Będzie pan żył, niech pan się nie martwi, nasi lekarze dokonują cudów – uspokajam go, kończąc opatrunek.
– W to nie wątpię – stwierdza mężczyzna, krzywiąc się z bólu. – Ale ten duch…
– No właśnie, o co chodzi z tym duchem? Chowaniec, może poszłabyś to sprawdzić? – Góra patrzy na nią.
– Lidka? A dlaczego ona? – pytam. – Przecież…
– Adaś, to, że jestem kobietą, nie znaczy, że nie mogę tego sprawdzić – przerywa mi dziewczyna. – Bardzo chętnie się tego podejmę, tylko musiałabym się czegoś więcej dowiedzieć o całym zdarzeniu.
– No no, Chowaniec, zachowujesz się jak prawdziwy detektyw – zauważa Góra, patrząc na nią z uznaniem.
– Doktorku, niech mi tak doktorek nie komplementuje, dobrze? – pyta Lidia. – Proszę pana, może nam pan powiedzieć, co się dokładnie stało?
– No… tak, wiedzą państwo, ja… się tu wprowadziłem dwa dni temu dopiero, no i… Właściwie korzystam z parteru, bo góra nie jest mi do niczego potrzebna, ale… dzisiaj akurat tam poszedłem, bo chciałem trochę posprzątać, no i… najpierw usłyszałem jakieś skrzypienie, a potem… a potem zobaczyłem… zjawę, no najprawdziwszą zjawę.
– Dopiero dzisiaj? – pytam. – Nie zauważył pan niczego niepokojącego wcześniej.
– Nie. Proszę pana. W dzień, to się ciągle coś działo, wnosiło się kartony, rozpakowywało rzeczy, w wieczorem padałem jak kamień i spałem twardo do rana, więc nic mnie nie zaniepokoiło.
– Dobrze. Rozumiemy. Teraz zabierzemy pana do karetki, Wszołek, leć po nosze, a Lidka niech pójdzie na górę sprawdzić, co tam się stało.
– Tak jest, doktorku – mówi dziewczyna i po chwili znika na schodach.
Ja natomiast idę po nosze, z którymi wracam pięć minut później.
– Lidka jeszcze nie wróciła? – pytam.
– Nie – odpowiada doktor. – Przenosimy pacjenta na nosze, tylko ostrożnie.
– Jak zawsze, doktorze – mówię. – Raz, dwa, trzy.
Gdy pacjent leży już bezpiecznie, patrzę na Górę, który patrzy w stronę schodów.
– Chowaniec, wszystko w porządku? Chodź tu! Musimy jechać do szpitala! Pacjenta mamy!
Nie słychać żadnej odpowiedzi.
– Może coś jej się stało? – pytam. – Mówiłem, żeby jej tam nie wysyłać, to doktor jak zwykle uparty.
– Nieuparty, Wszołek, tylko ja znam Lidkę. Ona naprawdę jest silną i odważną kobietą. Choć raz byś jej zaufał.
Zanim zdążam odpowiedzieć, dostrzegam ją na szczycie schodów, jednak nie jest sama.
– Doktorze, Adam, chodźcie tu, potrzebuję was. No nie patrzcie się tak. Bierzcie sprzęt i chodźcie tu.
– Chowaniec, co ty… – zaczyna Góra, ale zaraz się reflektuje.
Obaj biegniemy do niej. Gdy jesteśmy na miejscu, widzimy, że na rękach trzyma nieprzytomną dziewczynkę, wyglądającą może na siedem, osiem lat.
-O Jezu – wyrywa mi się.
– Lidka, połóż ją na mojej kurtce. Tylko ostrożnie.
Gdy dziewczyna wykonuje polecenie, bez słowa zbieram parametry.
– Ciśnienie 80 na 40, tętno 40 uderzeń na minutę, cukier niski.
– Dziewczynka wygląda na wyziębioną, odwodnioną i wygłodzoną. Na dodatek na ciele ma ślady pobicia – stwierdza doktor fachowo, wyciągając radio. – Podajcie jej leki na podwyższenie ciśnienia oraz glukozę, a ja wezwę pomoc.
23S, zgłoś się.
– 23S, zgłaszam się, co tam się dzieje?
– Przyślijcie tu natychmiast drugi zespół, znaleźliśmy dziewczynkę, wyziębioną, odwodnioną i wygłodzoną, ze śladami pobicia na ciele. Dziecko jest nieprzytomne, musi jak najszybciej trafić do szpitala.
– Przyjęłam. Pomoc będzie jak najszybciej.
– Niech się pospieszą, nie będziemy tu czekać wieczność. Bez odbioru.
– Lidka, trzymaj kroplówkę, o właśnie tak – mówię do dziewczyny.
– Dobra, znosimy ją na dół. Tylko ostrożnie – mówi Góra parę minut później.
Kiedy znajdujemy się na parterze, mężczyzna patrzy na nas.
– Skąd ta mała? – Jest wyraźnie zaskoczony.
– To chyba jest ten pana duch – stwierdza Lidka. – Znalazłam ją nieprzytomną w pokoju, na podłodze. Nie wiem, ile tu przebywa, ale jej stan jest ciężki.
– Boże… – Mężczyzna wygląda na wstrząśniętego. – Biedne dziecko.
Nic nie odpowiadamy. Piętnaście minut później na miejscu wypadku pojawia się zespół Wiktora, Martyny i Piotra.
– Dzień dobry, Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe, co tu się… Artur, co się stało?
– nie widzisz? – pyta Góra. – Zabierajcie tą małą, dziewczynka musi jak najszybciej trafić do szpitala. Podaliśmy jej leki na podwyższenie ciśnienia i glukozę w kroplówce. Wezwijcie też po drodze policję, mała ma ślady pobicia na ciele.
– rozumiem. Piotrek, leć po nosze. Ruchy, ruchy.
Kiedy odjeżdżają dziesięć minut później, patrzę na Lidkę z podziwem.
– Gdyby nie ty, to dziecko mogłoby nie przeżyć – mówię.
– Nawet tak nie mów. Ja aż się boję myśleć, co by było, gdyby nasz pacjent na nią nie trafił… Nic dziwnego, że wziął ją za ducha, przecież to maleństwo jest tak drobne, że jak się przemknęła jak cień, to mógł uznać, że to duch. Ale dlaczego była akurat w tym domu i co się stało?
– Może się tego dowiemy – mówi Góra. – A teraz jedziemy z pacjentem do szpitala.
Kiedy przyjeżdżamy i oddajemy go w ręce Anny, ona patrzy na nas.
– Wiecie, że to dziecko, które znaleźliście, zostało uratowane w ostatniej chwili? – pyta. – W tym momencie dziewczynka jest na OIOMie, najbliższa doba będzie decydująca, ale myślę, że z tego wyjdzie.
– A wiecie już o niej coś? – pyta Góra. – Jak się nazywa, ile ma lat?
– Niestety nie. – Ania kręci przecząco głową. – Policja bada sprawę, ale na ten moment jeszcze nic nie wiadomo.
– Rozumiem. Dziękuję pani bardzo.
– Ja również, doktorze. Wykonaliście kawał dobrej roboty – mówi Anna i odchodzi.
– A jak ta mała nie przeżyje? – pyta Lidka cicho, gdy Góra znika w swoim gabinecie.
– Nawet tak nie mów – karcę ją. – Słyszałaś, co pani doktor powiedziała. Że dziewczynka została uratowana w ostatniej chwili i jest szansa, że wszystko będzie dobrze.
Ona kiwa głową, nie wyglądając jednak na przekonaną.
– A to pobicie? – pyta po dłuższej chwili. – Kto ją tak potraktował?
– Nie wiem, naprawdę, nikt z nas tego nie wie, ale na pewno się tego niedługo dowiemy. Tylko się uspokój, nerwy tu nic nie pomogą. Wiesz co? Mam propozycję – mówię cicho. – Chodźmy coś zjeść, do bufetu, to może szybciej czas zleci i czegoś się dowiemy.
– Adam, daj spokój, ja nie mogę jeść – protestuje Lidka.
– Jak nie będziesz jeść, to doktor Góra ci z premii potrąci, albo w jakiś inny sposób cię ukarze – zauważam, chcąc jakoś ją rozbawić.
– Teraz to nieważne, może robić, co mu się podoba – odpowiada cicho. – Ja i tak nic nie przełknę, póki się nie dowiem, czy to maleństwo z tego wyjdzie.
Rozumiałem ją. Sam czułem się podobnie, choć wiedziałem, że Lidka odczuwała dużo większą odpowiedzialność, gdyż to ona ją znalazła.
– Zamierzasz tu przesiedzieć całą noc? – pytam.
– Tak – odpowiada. – I nawet nie próbuj mnie przekonywać. Nie ruszę się stąd.
Wzdycham z rezygnacją i odchodzę. Zdążyłem Lidię poznać na tyle, by wiedzieć, że jak się na coś uprze, to nie odpuści.
Następnego dnia, kiedy pojawiam się w szpitalu, widzę, że Lidka wychodzi z oddziału intensywnej terapii.
– I co z tą małą? – pytam, patrząc na nią.
– Wyjdzie z tego – odpowiada zmęczonym głosem. – Już jest dużo lepiej. Naprawdę, przyjechaliśmy w ostatniej chwili.
– A coś więcej wiadomo? – pytam.
– Chyba tak, Góra właśnie rozmawia z policją w swoim gabinecie. Siedzą tam już chyba pół godziny.
– A ty jak się czujesz? Blada jesteś.
– Nic mi nie jest – mówi. – Najważniejsze, że z dziewczynką wszystko będzie dobrze.
Wzdycham, patrząc na koleżankę z troską. Poświęcenie, jakiego dokonała, było naprawdę bardzo szlachetne. W końcu po dziesięciu minutach Góra wraz z dwoma policjantami pojawia się o bok nas.
– No i co, doktorze, co? – pytam.
– Spokojnie, Wszołek. Zaraz się wszystkiego dowiecie, tylko zawołam doktor Reiter – uspokaja nas, jak zawsze opanowany Góra. No dobra, prawie zawsze, bo teraz wyglądał na bladego i wstrząśniętego.
Po dwóch minutach doktor Anna pojawia się przy nas, też wyglądając na zmęczoną. Czyżby obie z Lidką czuwały przy tej biednej istotce na zmianę?
– Ta dziewczynka, którą uratowaliście, nazywa się Laura Stępień, ma siedem lat i tydzień temu uciekła z domu dziecka – wyjaśnia młody policjant.
– Co takiego? – Lidka patrzy na niego, wyraźnie wzburzona. – Chce mi pan powiedzieć, że dziecko uciekło tydzień temu, a opiekunowie nie zgłaszali jego zniknięcia?
– Niestety tak. – Policjant wygląda na naprawdę skruszonego. – Wiedzą państwo, pojechaliśmy tam wczoraj i… zastaliśmy istny horror. Opiekunowie, z tego, co udało nam się ustalić, bardzo często stosowali wobec dzieci przemoc.
– Dlatego Laura uciekła. – Anna kiwa ze zrozumieniem głową. – Wszystko jasne.
– No i wiadomo, skąd ślady pobicia – dodaję cicho.
– Co z nimi dalej będzie? – pyta Lidka.
– Pracownicy domu dziecka, wraz z jego dyrektorką zostali zatrzymani do czasu wyjaśnienia sprawy, a dzieci trafiły do szpitali.
– A później? – dopytuje dziewczyna. – Przecież jak zostaną wypisane, muszą gdzieś trafić.
– Udało nam się znaleźć kilkanaście rodzinnych domów dziecka, które zajmą się dziećmi, jak tylko zakończy się ich okres rekonwalescencji, włącznie z małą Laurą – wyjaśnia policjant.
– Rozumiemy. Bardzo państwu dziękujemy. – Na twarzy Lidki pojawia się ulga.
– Taka nasza praca – odpowiada policjant. – Ale panią oraz pani kolegę prosiłbym na komendę w celu złożenia dodatkowych zeznań. Pana również, doktorze.
– Pojawimy się po dyżurze – zapewniam.
– Wszołek, o tym, kiedy pojawimy się na komendzie, jak i o innych sprawach, decyduję ja. – Góra spogląda na mnie groźnie, odzyskując opanowanie. – Teraz pojedziemy złożyć zeznania, a potem odwieziemy Chowaniec do domu.
– Co takiego? – Lidka robi wielkie oczy. – Doktorku, czy doktorek zmysły postradał?
– Nie, Chowaniec. Jesteś zmęczona, musisz odpocząć. Miałaś ciężką noc, nikt nie powinien pracować w takim stanie. Pani doktor, pani też powinna odpocząć.
– Mnie nic nie jest, niech się pan nie martwi. – Ona uśmiecha się. – Za dwie godziny kończę dyżur. Obiecuję, że jak go skończę, to od razu pojadę do domu porządnie się wyspać.
– No, i bardzo dobrze. Słyszałaś, Chowaniec? To się nazywa profesjonalizm – oświadcza Góra, patrząc na Lidkę.
– Dobrze, doktorku, już dobrze, przecież nic nie mówię. – Dziewczyna wzdycha z rezygnacją.
– Jedźmy lepiej na tą komendę, zanim nam Lidka ze zmęczenia padnie – dołączam się do dyskusji. – Wie pan, doktorze Góra, jak ona padnie, to na pana wypadnie rola jej reanimacji, gdyby się przypadkiem zatrzymała.
– Dlaczego akurat na mnie, Wszołek? Patrzy na mnie zdziwiony.
– No… nie wiem, tak tylko powiedziałem – odpowiadam, mrugając do Lidki, która w odpowiedzi posyła mi mordercze spojrzenie.
– No co? – pytam, kiedy na chwilę zostajemy sami.
– Adam, powiedziałam ci już, żebyś nie wtrącał się w nieswoje sprawy, prawda? No właśnie. Więc proszę cię, bądź tak miły i nie próbuj wciskać nosa do dziurki od klucza.
Patrzę na nią ogłupiały, a po chwili wybucham śmiechem.
– No i co cię tak bawi? Bo jakoś nie rozumiem.
– Twoje stwierdzenie – wyjaśniam. – Lidka, jesteś cudowna.
– A ty za to jesteś głupi – odcina się dziewczyna.
– Ej, Wszołek, Chowaniec, dość tych przepychanek! Komenda czeka!
– Tak jest, doktorku – mówimy jednocześnie.
Kiedy godzinę później jest po wszystkim, Lidka patrzy na nas, wyraźnie zmęczona.
– Już zapomniałam, jak to jest być tak naprawdę zmęczoną – stwierdza cicho. – Ostatni raz czułam się tak na wojnie, ale wtedy nie spałam kilka nocy pod rząd.
– Na wojnie? – Otwieram szeroko oczy. -Lidka, co ty…
– To długa historia, Adaś – wyjaśnia zwięźle. – Kiedyś ci ją opowiem, ale dzisiaj już mnie nie męcz.
– Ale…
– Wszołek, słyszałeś, co powiedziała? Masz jej nie męczyć.
Odpowiadam skinieniem, wciąż wyglądając na wstrząśniętego. Kiedy pół godziny później jesteśmy w mieszkaniu Lidki, ona patrzy na nas z wdzięcznością.
– Dzięki za pomoc, chłopaki – mówi z uśmiechem. – Możecie już wracać, poradzę sobie.
– Na pewno? – Góra patrzy na nią.
– Tak, doktorku, nie martw się. Jutro będę jak nowonarodzona – zapewnia.
– No dobrze – mówi Góra, choć dostrzegam, że przygląda jej się ukradkiem.
– no idźcie już. Nic mi nie będzie, obiecuje – powtarza, a my w końcu odpuszczamy, zostawiając ją samą.
– Wie doktor, o co chodzi z tą wojną? – pytam, ledwo znajdujemy się poza zasięgiem wzroku i słuchu Lidki.
– Nawet jeśli bym cokolwiek wiedział, to i tak bym ci nie powiedział – odpowiada Góra poważnie. – Jeśli będzie chciała, sama ci kiedyś o tym opowie.
Odpuszczam, nie chcąc dociekać, choć ciekawość jest naprawdę silna. Postanawiam uderzyć natomiast z innej strony.
– Niech mi pan tak szczerze powie, czy pan… No wie pan… Czy pan coś do niej czuje?
– Ja? – Robi wielkie oczy. – Wszołek, czy ty… ten… z taboretem się na rozumy nie pozamieniałeś przypadkiem?
– Słucham? – Tym razem to ja patrzę na niego jak na wariata.
– To, co słyszałeś. Zapytałem, czy się z taboretem na rozumy nie pozamieniałeś.
– No nie, doktorze. Ja pytam tak zupełnie serio.
– Posłuchaj mnie, Wszołek. – Góra staje naprzeciwko mnie. – Mam do ciebie taką ogromną prośbę. Nie wtykaj swojego pięknego noska tam, gdzie nie musisz. Chyba masz swoją rodzinę, prawda? Basię, Tadzika. No właśnie. Więc, proszę cię grzecznie, zajmij się nimi, a sprawy innych zostaw w spokoju.
– No dobrze, już dobrze, ja po prostu się martwię – wyjaśniam. – Po tym, co się stało ostatnio… Wie pan… Szkoda by było… Znaczy, po prostu… nie chciałbym… Znaczy nikt z nas by nie chciał, żeby pan cierpiał i żeby… się pan obwiniał. Przecież tak może sobie pan całe życie zniszczyć, doktorze, a z pana jest naprawdę równy gość i bardzo dobry lekarz.
Widzę jak na jego twarz występuje rumieniec.
– Naprawdę tak uważasz? – pyta cicho.
– No jasne – mówię szczerze. – Fakt, na początku kiepsko szła z panem współpraca. Wie pan, wszyscy pana uważali za służbistę, faceta z zasadami, ale w pewnym momencie pan się zmienił, na lepsze. Mówiąc krótko, zapunktował pan i to bardzo.
Moje słowa wyraźnie wprawiły go w zakłopotanie.
– Ja… Dziękuję, naprawdę. To… wielki zaszczyt usłyszeć od ciebie coś takiego.
– A dla mnie zaszczytem jest, że mogę z panem pracować – odpowiadam z uśmiechem. – Uważam, że nie powinien pan się obwiniać za śmierć Renaty. W ten sposób ani sobie ani jej pan nie pomaga, bo przecież życia pan jej nie wróci, a podejrzewam, zapewne słusznie, że ona powiedziałaby panu dokładnie to samo.
– Wiem, tylko… Widzisz, to nie jest takie proste.
– Ja zdaję sobie z tego sprawę. Ale czasem przeszłość trzeba zostawić za sobą, a skupić się na tym, co jest teraz. Dobrze panu radzę, niech pan to przemyśli. A teraz nie zajmuję czasu. Lecę do Basi i małego, pewnie się za mną stęsknili.
– Dobrze, idź, jak najbardziej – odpowiada, wciąż zszokowany. – Tylko uważaj na siebie.
– Jasne, doktorze, będę jak zawsze ostrożny – uspokajam go i odchodzę.
– Wszołek! – woła za mną, zanim zdążam odejść na dobre.
– Tak, doktorze? – Odwracam się w jego stronę.
Czekam, aż niespiesznie podejdzie bliżej.
– Dziękuję za twoją radę – mówi nieśmiało. – Wiesz, jesteś… jesteś drugą osobą, która mi to mówi i… tego… po prostu dziękuję.
– Polecam się na przyszłość – odpowiadam szczerze. – Do widzenia, doktorze.
– Do jutra – odpowiada cicho Góra i powoli znika w ciemności.
Pięć godzin. Tak mniej więcej. 😀
Dziękuję. Nie pytaj, ile godzin ją pisałam, bez przerwy. 😀
Hahahaha. 😀 😀 😀
Oby skończył, nie lubię gościa, gdybym grał w filmie, albo była by to realna sytuacja, to szybko doktorek Góra by mnie wyrzucił. Powód: Spuściłbym Potockiemu łomot. 😀
Ojej. Dziękuję. 🙂 Jak wróci wena, to będzie, bo pomysły są. 😀
Fajnie, że obejrzałeś wszystkie odcinki, ja jestem na bieżąco cały czas i też liczę na to, że ten Potocki w końcu skończy za kratkami.
7 czy 8 rano to chyba dobra pora na komentowanie :D. Przeczytałem sobie wszystkie rozdziały przed chwilą 😛 i wypadałoby podsumować.
Więc tak, albo a zatem: Fajnie, że chociaż w fanficku to Potockie ścierwo zapyziało poszło siedzieć, acz w serialu też by się przydało coś z tą mędą zrobić. W jednym rozdziale, w którym w końcu złapali Potockiego ten policjant nazywał się Krystian i od razu mi się z Gliniarzami skojarzyło :D.
Na zakończenie powiem, że czekam na więcej, a i może Was zaskoczę, ale ostatnio kilka nocy z rzędu zarwałem, coby wszystkie odcinki obejrzeć :D.
Nie wiem, z tego, że krytykował Górę chyba.
Eeej, skąd wniosek, że Adam coś do Lidki? 😀
Tak to jest, jak się czyta ffan ficki, nie znając serialu. Już myślałam, że Adam też coś czuję do Lidki. Mam nadzieję, że z tą małą będzie dobrze.
już się nie mogę doczekać na następne.
Ach ten Góra 😀