Gdy Lidka zostawia mnie samego przed drzwiami do sali Zosi, ostrożnie uchylam drzwi i wchodzę do środka. Na mój widok Zosia siada na łóżku.
– Tata? – pyta cicho.
– Tak, to ja, kochanie – odpowiadam, siadając przy jej łóżku i chwytając ją za rękę.
Ku mojemu zdziwieniu nie odtrąca mnie, wręcz przeciwnie, ściska moją dłoń jeszcze mocniej.
– Tato, ja… ja chciałam… chciałam cię przeprosić – zaczyna cicho. – Ja… Po prostu ja sobie z tym wszystkim nie radzę. Z tym, co się stało, z tym, co on mi zrobił… To mi się wciąż śni, wraca do mnie po nocach, rozumiesz? Ja… czuję się tak strasznie. A jeszcze… mam świadomość, że cię skrzywdziłam. Że zrobiłam to, odtrącając cię. Ale ja… ja nad tym nie panowałam. Naprawdę, nie kontrolowałam tego i… Tato, Boże, tak mi wstyd.
– Stop stop stop, Zośka Zośka Zośka, uspokój się – przerywam jej. – Przede wszystkim to nie masz mnie za co przepraszać. Przecież to zrozumiałe, że po takiej traumie widzisz w innych mężczyznach to, co najgorsze. Ja naprawdę nie mam do ciebie żalu, kochanie.
– Ale… tato, a… ja cię zraniłam. – W jej oczach dostrzegam łzy.
– Słoneczko, posłucha mnie. – Patrzę jej w oczy. – Najważniejsze jest to, że to zrozumiałaś i że teraz o tym rozmawiamy. Nic innego się nie liczy. A ja, tak jak obiecałem, pomogę ci z tego wyjść. Wszyscy ci pomożemy. Wiesz przecież, jak bardzo chcemy, żebyś była szczęśliwa. Wszyscy się o ciebie bardzo martwimy, w ciągu ostatnich dni byliśmy w niepokoju tak dużym, że nawet nie ma słów, które mogłyby go opisać. Ale to nieważne, to już przeszłość. Teraz trzeba skupić się na tym, żeby tobie pomóc. Znajdziemy ci najlepszego psychologa w mieście, albo i poza miastem, gdziekolwiek. Ale na pewno się z tego pozbierasz. Obiecuję, Słoneczko. Tylko musisz chcieć z nami współpracować.
– Tato, a policja? Przecież na policji też będę musiała zeznawać.
– Tak, słoneczko, masz rację, będziesz musiała, ale nie będziesz z tym sama. Będziemy przy tobie, obiecuję.
Ona w odpowiedzi posyła mi uśmiech przez łzy. Nagle drzwi uchylają się nieznacznie.
– Mogę? – Ania patrzy na nas.
Odpowiadamy jej skinieniem. Gdy wchodzi i podchodzi do nas, Zosia wyciąga rękę w jej stronę.
– Aniu… Zabierz tatę do domu – prosi. – Wyśpijcie się oboje. Odpocznijcie. Sama nie wiem, które z was gorzej wygląda. Oboje wyglądacie, jakbyście byli własnymi cieniami. Wezwijcie taksówkę, czy coś, nie wiem, ale… wypocznijcie porządnie. Ze mną już będzie dobrze. Obiecuję.
– Na pewno? – Patrzę na nią.
– Oczywiście – odpowiada. – Nie ma sensu, żebyście przy mnie ciągle siedzieli. Przecież macie też swoje obowiązki, tato, musisz wrócić do pracy.
Wzdycham i wstaję.
– Wiesz, że masz rację? – Ania ujmuje mnie za rękę. – Pojedziemy do domu i odeśpimy ten czas.
– Cieszę się bardzo. – Dziewczyna uśmiecha się, a my odpowiadamy jej tym samym i wychodzimy.
– Myślisz, że ona z tego wyjdzie? – Patrzę na Annę.
– Tak, myślę, że tak – odpowiada. – Jest silna. Tak jak ty.
Całuje mnie delikatnie w usta.
– Ale teraz wracajmy do domu.
– Tak, masz rację, wracajmy – mówię.
Zanim zdążamy na dobre wyjść ze szpitala, wpadamy na Lidkę i Adama.
– Dzień dobry, doktorze i pani doktor – mówi Adam.
– Jak tam rozmowa z Zosią? – Lidka patrzy na mnie.
– Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy – odpowiadam. – Lidka, jesteś aniołem.
– Mówiłam już, doktorze, żeby pan tak nie mówił. – Rumieni się. – Wystarczyło po prostu, że z nią porozmawiałam, to wszystko.
– Dla mnie i tak jesteś aniołem – oświadczam. – Uratowałaś moje dziecko, a to bardzo wiele dla mnie znaczy.
– Wiem o tym, panie doktorze – mówi. – Ale… właściwie, gdzie idziecie?
– Jedziemy do domu. Myślę, że czas w końcu wypocząć. – Ania uśmiecha się do nich. – Zosia z tego wyjdzie, wierzę w to, a poza tym, sama nas przekonywała, żebyśmy odpoczęli.
– To może was podrzucę? – Adam patrzy na mnie. – Doktorze, jest mi akurat po drodze, więc wystarczy, że pan poprosi. To naprawdę nie będzie problemem.
– No skoro tak mówisz, to… pewnie, jak najbardziej. – Odchrząkuję.
– No to lećcie – mówi Lidka. – A ja idę do doktorka.
– Oj Lidka, Lidka, ty i ten doktorek, macie się ku sobie, prawda? – Adam puszcza jej oczko.
– Adaś, nie wciskaj nosa tam, gdzie to niekonieczne.
– Dobrze, dobrze, przepraszam. – On reflektuje się, a Lidka odchodzi.
Następnego dnia rano wstaję bardzo wcześnie. Czuję się jeszcze trochę zmęczony, ale nie na tyle, bym nie pamiętał o tym, co mam do załatwienia, o czym nie myślałem w związku z ostatnimi wydarzeniami. Ostrożnie, by nie budzić Ani, wychodzę z domu i udaję się w jedno miejsce. Gdy wracam jakiś czas później do domu, zastaję Anię, w pełni gotową do działania.
– Gdzie ty byłeś? – Wita mnie od progu. – Ja się rano budzę, a ciebie nie ma. Zawału przez ciebie dostanę!
– Ciii, cii, spokojnie, kochanie, nie krzycz – uspokajam ją. – Po prostu musiałem wybyć na miasto.
– Na miasto? O tej porze? Po co, na miłość Boską!
– Musiałem po prostu coś załatwić. – Uśmiecham sie do niej. – Nie denerwuj się, skarbie, nie trzeba.
Ona oddycha głęboko.
– Przepraszam, po prostu… strasznie się o ciebie martwię. Jeszcze dobrze nie odpocząłeś po ostatnich wydarzeniach.
– Jakbyś ty wyglądała lepiej – odgryzam się. – – Aniu, proszę, nie panikuj.
Ona w końcu odpuszcza. Gdy pojawiamy się w stacji, wpadamy prosto na Piotrka i Martynę.
– O cześć, dzieciaki – odzywam się.
– Dzień dobry doktorze, cześć, Aniu – odpowiada Martyna wesoło. – Widzę, że wyglądacie dużo lepiej.
– Tak, zdecydowanie – odpowiada Ania.
– Cieszy nas to bardzo. – Piotrek obdarza nas promiennym uśmiechem.
– Dobrze, dzieciaki, słuchajcie, fajnie się gada, ale… – Urywam, patrzę najpierw na Martynę i Piotra, a później na Annę. – Chodźcie.
Zaskoczeni idą za mną. Gdy znajdujemy się przed stacją, patrzę po nich uważnie.
– Wy, dwoje, jesteście świadkami – oświadczam, po czym klękam przed Anią na jedno kolano.
– Wiktor, co ty… – Patrzy na mnie zaskoczona.
– Aniu, wiem, że ostatnio było ciężko. Bywało różnie między nami. Ale teraz, kiedy to wszystko się unormowało… Chcę być przy tobie, w zdrowiu, w smutku, w chorobie, w szczęściu, w miłości i w radości. Kocham cię, chcę z tobą być do końca życia i o jeden dzień dłużej. Czy zostaniesz moją żoną?
Ona patrzy na mnie, wyraźnie zbita z tropu, a ja nie spuszczam z niej wzroku, czekając na to, co powie.
– Wiktor, ja… – Dostrzegam w jej oczach łzy. – Tak.
W odpowiedzi uśmiecham się, wyciągając pierścionek.
– Cieszę się bardzo, kochanie – mówię, pomagając jej wstać i przytulając ją mocno.
Martyna i Piotrek promienieją szczęściem.
– Nareszcie – odzywa się dziewczyna. – Ileż można było na to czekać?
– No właśnie – dodaje Piotrek. – Cieszę się, doktorze, że się pan w końcu zmobilizował.
– W końcu? Dzieciaki? Ja zmobilizowałem się już dawno, tylko okazji nie było. – Patrzę na nich. – A teraz, gdy okazja się nadarzyła, trzeba było to wykorzystać, czyż nie?
– Dokładnie – potwierdza Ania, całując mnie delikatnie.
Wiedziałem, że teraz będzie tylko lepiej.
Jakoś mnie to nie zaskoczyło. Wyczułam, co Wiktorek robił na mieście. 😀
Leże i nie wstaje. Płaczę przez śmiech, czy tam śmieję się przez płacz, bo nie wiem, xd
Że też mi te wszystkie funficki się jeszcze nie hebają, to ja nie wiem. Strzelecki uśmiech, xdd
No, w końcu Wiktoś się zaręczył haha
piękne ja chcę dalej.
Natalko, Strzeleckiego uśmiechu nie będzie. Znaczy będzie, jak Strzelecki się napije. Wtedy to będzie
taki Strzelecki uśmiech, że uuuuu, doktor Banach mu pozazdrości. 😀 😀 😀
Haha, już poprawione. 😀
No to będzie wesele 😀 A co tam z tym Strzeleckim uśmiechem? Mogłaś tak napisać 😀 😀
Angelika nie wierzę. Padłam i nie wstałam, rozjebała mnie literówka tronu.