17 – Lidia

– Pani Chowaniec, możemy porozmawiać? – słyszę pytanie.
W ten sposób mówi do mnie jedna osoba. Doktor Artur Góra, jak zawsze nieoceniony profesjonalista. Odrywam się od sprawdzania leków i patrzę na niego zaskoczona.
– Yyy tak, tak, Doktorku – mówię. – Coś się stało?
– Wolałbym… Wolałbym, żebyśmy nie rozmawiali tutaj. Jeszcze może ktoś przyjść, a ja bym chciał, żeby ta rozmowa została między nami.
Jego słowa wprawiają mnie w jeszcze większe zdumienie, ale nie daję nic po sobie poznać, tylko idę za nim do gabinetu. Kiedy znajdujemy się w środku, on opada na krzesło.
– Może ciasteczko? – pyta.
– Nie, dziękuję, doktorku. – Uśmiecham się, siadając naprzeciwko niego. – Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało?
– Chodzi o to, że ja… Kurczę, nie wiem jak ci to powiedzieć… – Zawiesza się na moment.
Jestem nadal trochę zdezorientowana. Zakłopotany Góra?
– Doktorku, wal prosto z mostu. Wiesz przecież, że ja nie gryzę – mówię, chcąc go jakoś zachęcić.
– Bo chodzi o to, że ja… że… Nie potrafię sobie poradzić z własnymi problemami.
Otwieram szeroko oczy. Mogłam się spodziewać wszystkiego, ale nie tego, co właśnie usłyszałam.
– Z jakimi problemami? – odzywam się po dłuższej chwili milczenia. – Jeśli mam ci jakoś pomóc, to musisz mi zaufać.
On wzdycha ciężko.
– Bo chodzi o to, że ja… Że nie umiem sobie radzić z samotnością. Nie umiem, zwyczajnie nie umiem. Lidka, to jest wszystko bez sensu. Uciekam w pracę, jak nie wyjazdy na wezwania, to zajmuję się papierologią, a jak nie papierologia, to nawet na SORze zdarza mi się pracować. W domu prawie nie przebywam. Bo po co? Lidka, po co? Dopóki żyła Renata, miało to jeszcze sens, ogromny sens, bo wiedziałem, że mam dla kogo żyć. Po śmierci Renaty pojawił się Klusek, dzięki któremu się pozbierałem. A teraz, kiedy nie ma Kluska… Jestem samotny i… i do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale ostatnimi czasy… Jakoś sobie nie radzę z tym wszystkim. Wiem, pewnie powiesz, że Wiktor ma gorzej, i oczywiście, zgodzę się z tym. Biedak, widziałem go śpiącego przy Zosi, patrzyłem Nawet na nich przez chwilę… Sam nie wiem, jakbym się czuł, gdybym miał córkę i zostałaby ona potraktowana w taki sam sposób, jak Zosia przez Potockiego, ale… Chowaniec, ja nic nie poradzę na to, że mi jest źle, że… że czuję się tak cholernie samotny i że wydaje mi się, że lepiej by było, gdybym umarł.
Kiedy kończy mówić, przez chwilę nie wiem, co powiedzieć, choć wiem, że powinnam spróbować jakoś go pocieszyć.
– Doktorku, niech pan tak nie mówi.
Wstaję, biorę krzesło, z którym okrążam biurko i siadam obok niego.
– Posłuchaj mnie, doktorku – zaczynam bardzo poważnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nie jesteś sam. Przecież… Przecież to wszystko, co się stało… Na to nie miałeś wpływu. Przecież…
– Renatę mogłem uratować – przerywa mi. – Gdybym jej nie posłuchał, gdybym zabrał ją na badania… Może dałoby się coś zrobić, może teraz…
– Nie no, proszę cię, przestań. Nie możesz się tak ciągle obwiniać, Artur. Renata na pewno by tego nie chciała. Posłuchaj. Ja byłam na wojnie i niejednokrotnie widziałam śmierć. No co tak na mnie patrzysz?
– Byłaś na… Byłaś na wojnie? – Na jego twarzy maluje się niedowierzanie.
– Tak, doktorku. Byłam na wojnie. Pamiętasz, jak mieliśmy wezwanie do nielegalnego imigranta?
On przez chwilę nie odpowiada, najwidoczniej wytężając umysł.
– Tak, coś kojarzę. To wtedy… wtedy powiedziałaś takie jakieś zdanie… Dziwne…
– Czasem jak… jak usłyszysz coś, co ci przypomina jakieś krzyki, światła… Wszystko wraca. Czytałam o tym. Tak ci powiedziałam. A ty wcześniej mnie wyśmiałeś, jak ci powiedziałam, że on ma zespół stresu pourazowego.
– No bo to jest… – zaczyna Góra.
– Posłuchaj mnie, doktorku. Byłam na wojnie. Widziałam to wszystko, co widział on. Nie raz widziałam śmierć, a to, ile trupów leżało na ulicach, chodnikach, wszędzie… Nikt się tym nie interesował. Wszyscy starali się po prostu… jakoś przetrwać.
Patrzy na mnie, wyraźnie zszokowany.
– Ja nie… nie wiedziałem… Nie myślałem…
– Ni wiedziałeś, bo nie zapytałeś. A nie przyszło ci do głowy, że skoro mówię o tym w taki sposób, w jaki wtedy mówiłam, to może miałam kiedyś coś z tym wspólnego?
– Ja… przepraszam… – Jest naprawdę skonsternowany. – Kurczę, Lidka, nie wiem, co mam powiedzieć. Ja…
– Nic nie mów – przerywam mu.
– Ale… to… Znaczy, że ty stamtąd umiesz się bić, tak? – pyta, a ja kiwam głową.
On wstaje i podchodzi do czajnika, do którego nalewa wodę.
– Już teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo unikałaś tego tematu, gdy pytaliśmy cię, gdzie tak dobrze się nauczyłaś walczyć – oświadcza po paru chwilach, odwracając się do mnie profilem. – Przepraszam, że tak pochopnie cię oceniłem. Gdybym wiedział o twojej przeszłości, to na pewno zmieniłbym o tobie zdanie.
– Chciałam zauważyć, doktorku, że w naszej rozmowie słowo przepraszam padło już chyba z dziesięć razy, a to, że czujesz się winny, mam wrażenie, jeszcze więcej – zauważam z rozbawieniem, chcąc rozładować napiętą atmosferę.
– Ja… Tak. Masz rację, przepra… Znaczy te. Jestem po prostu w głębokim szoku. Teraz nawet moje problemy wydają się mniej ważne.
– Daj spokój, doktorku. – Uśmiecham się. – Już się z tego pozbierałam, przynajmniej na tyle, na ile byłam w stanie. Tylko czasami, w takich sytuacjach, jak tamto wezwanie, wszystko do mnie wraca. Wracają do mnie wspomnienia i… no wiesz. Ale to nieważne. Nie warto wracać do przeszłości, trzeba żyć teraźniejszością i przyszłością. I myślę, że ty też powinieneś tak zrobić. Przestać zadręczać się przeszłością, a skupić się na tym, co jest teraz.
On wzdycha ciężko.
– Zapewne masz rację, ale… to nie ejst takie proste – mówi.
– Wiem, że nie jest. Ale od czego ma się przyjaciół? Pomogę ci. Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Obiecuję.
– Nie, naprawdę nie musisz. Ja… jakoś sobie poradzę.
– Wiem, że nie muszę. Ale chcę. Nawet nie próbuj mnie od tego odwieźć. Jestem upartą kobietą i jak się na coś zdecyduję, to nie odpuszczam, do samego końca.
– Wiem. – Wzdycha. – Zdążyłem cię już trochę poznać, Chowaniec.
– Doktorku, błagam, niech doktorek przestanie.
– Ale ja lubię tak do ciebie mówić. Masz bardzo ładne nazwisko. Znaczy… Yyy… – Rumieni się, a ja odwracam wzrok.
– Naprawdę tak myślisz? – pytam, znowu na niego patrząc.
– Tak. Naprawdę. No ale… dobrze, dość tego gadulstwa, obowiązki wzywają.
Jakby na potwierdzenie tych słów, drzwi otwierają się i do gabinetu wpada Adam.
– Doktorze, doktorze… Och, przepraszam. Doktorze, wezwanie mamy.
– Już idę, Wszołek. Słyszałaś, Chowaniec? Mamy wezwanie. Co ty tu jeszcze robisz?
– Już, już, doktorku, już się zbieram – mówię i wstaję.
Ukradkiem spoglądam ostatni raz na Artura, po czym opuszczam gabinet. Nie mogę jednak się skoncentrować na tym, na czym teraz powinnam. Wspomnienia tego, co przeszłam na wojnie, do mnie powróciły, mimo że za wszelką cenę starałam się o tym wszystkim nie myśleć. Nawet nie wiem, kiedy dotarłam do karetki.
– Lidka, wszystko w porządku? – słyszę obok siebie głos Adama.
– Tak, jasne – odpowiadam. – Nie martw się, nic mi nie jest.
– Wyglądasz niewyraźnie. O czym rozmawiałaś z Górą? Zwolnił cię?
– Adam, proszę, odpuść. – Wzdycham smutno. – Gdyby mnie zwolnił, chyba bym tutaj nie tkwiła, prawda?
W odpowiedzi rzuca mi przepraszające spojrzenie, co trochę mnie ostudza.
– Przepraszam – reflektuję się. – Ja… po prostu… Powróciły do mnie pewne wspomnienia, które nie powinny, ale… muszę sobie z nimi sama poradzić. Przejdzie mi. Powiedz lepiej, co z Zosią?
– Z tego, co wiem, to się obudziła, ale… Wiktora nie dopuszcza do siebie. Nawet nie masz pojęcia, jak mi go szkoda. Biedak od kilku godzin tkwi przed jej salą i żadne racjonalne argumenty go nie przekonują.
– Mam nadzieję, że ona się z tego pozbiera. Jak wrócimy z wezwania, pójdę spróbować z nią porozmawiać.
– Myślisz, że jakoś uda ci się na nią wpłynąć?
– Tego nie powiedziałam. Ale jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem. No a teraz dość gadania. Wsiadaj za kółko, bo doktorek idzie.

5 komentarzy

  1. ojej hm rozwaił mnie wskakujący Gora na krzesło. No razem sobie oiadzą, w końcu w kupie siła 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink