Policja rozpoczęła poszukiwania. Niestety nikt nie wie, gdzie mógł przepaść Potocki wraz z Zosią. Rozprawa została zawieszona w związku z zaistniałą sytuacją.
– Wiktor, tak strasznie cię przepraszam – mówię cicho.
Oboje jesteśmy w domu. Wróciliśmy tam tylko dlatego, żeby pozwolić policji pracować, chociaż oboje jesteśmy bardzo zaniepokojeni.
– Przepraszasz mnie? Ty? Za co? – Wiktor patrzy na mnie.
– Za to, że ci nie uwierzyłam – odpowiadam cicho. – Ostrzegałeś i mnie, i Zosię, żeby z nami nie jechała.
– Teraz to nieważne – odpowiada cicho.
Kiwam głową, choć nadal czuję się wszystkiemu winna. Może gdybym próbowała Zosię przekonać, by poszła do szkoły, nie doszłoby do tego?
– Telefon! – woła nagle Wiktor, czym wyrywa mnie zza myślenia.
Faktycznie, słyszę dźwięk dzwoniącego telefonu. Mojego własnego na dodatek. Wyciągam go z kieszeni i odbieram.
– Tak słucham, Anna Reiter przy telefonie.
– Dzień dobry, z tej strony starszy aspirant Marek Kowalski. Dzwonię, by poinformować, iż chyba udało nam się trafić na ślad pana Stanisława. Przypadkowy świadek widział, jak ktoś jechał samochodem z przyciemnianymi szybami. Zdążył spisać numery rejestracyjne, także może w ten sposób uda nam się coś ustalić. Proszę być w dobrej myśli.
– Rozumiem – mówię. – A czy może mi pan chociaż powiedzieć, ile mamy jeszcze czekać?
– Niestety nie. Robimy wszystko, co możliwe, by odnaleźć dziewczynę, ale to nie jest takie proste – odpowiada policjant, czym mnie irytuje.
– Nie jest proste? – pytam, podnosząc głos. – To zróbcie tak, żeby było. Zaraz nadejdzie wieczór, a wy jej dalej nie znaleźliście. A jak on coś jej zrobił? Na pewno jej coś zrobił, on jest do tego zdolny. Wiem coś o tym.
– Rozumiem pani wzburzenie, pani Reiter, ale my naprawdę nie możemy poradzić na to, że takie są procedury i że nie mając jasnych wytycznych, trudno nam jest działać – wyjaśnia spokojnie policjant, czym rozdrażnia mnie jeszcze bardziej.
Patrzę na Wiktora, który gestem pokazuje mi, bym podała mu telefon.
– Tylko spokojnie – ostrzegam, chociaż sama jestem cała spięta.
– Halo? – Wiktor przykłada słuchawkę do ucha. – Banach z tej strony. Jestem ojcem poszukiwanej. Jeśli się natychmiast panowie nie weźmiecie do roboty, złożę na was skargę za lekceważenie wezwań.
Nie słyszę odpowiedzi policjanta, ale po minie Wiktora widzę, że gdyby tylko tamten znajdował się w pobliżu, byłby gotów rzucić się na niego.
– To jest moja córka – powtarza ostro. – Ma pan dzieci? Tak? Cieszę się. W takim razie teraz proszę się postawić w mojej sytuacji. Już pan rozumie? Zwielokrotnicie poszukiwania, tak? Świetnie, na to czekałem. Dziękuję, do widzenia.
Gdy się rozłącza, bez słowa oddaje mi telefon, po czym zaczyna spacerować po pokoju w tą i z powrotem, a ja, bardziej nieświadomie niż świadomie, zaczynam robić dokładnie to samo.
– Ty to masz gadane – zauważam po dłuższej chwili milczenia. – Powiedziałeś mu parę słów i od razu się zmobilizowali.
– Bo z takimi niekiedy trzeba stanowczo – odpowiada, zatrzymując się obok mnie. – Boże, Anka, ja się tak strasznie boję. Boję się, że on… Że Zosia…
– Ciii, spokojnie. – Przytulam go mocno. – Wszystko będzie dobrze. Musi być. Zosia jest silna, da sobie radę.
– Ale dlaczego znowu ona? – pyta cicho, a ja, z przerażeniem, dostrzegam w jego oczach łzy.
– Też się nad tym zastanawiam. Nie wiem, Wiktor. Naprawdę nie wiem. Tak strasznie chciałabym ci powiedzieć coś, co nas oboje by mogło podnieść na duchu, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Może by przyszło, gdybym go nie znała. Ale ja znam Potockiego bardzo dobrze, jeszcze lepiej niż wy wszyscy i wiem, że on… Że jest zdolny do wszystkiego i że jeśli tylko ma okazję, to nie zawaha się przed niczym, jeśli tylko ma na kim swoje sztuczki wypróbować.
Wzdrygam się na dźwięk własnych słów. Wiktor ściska mnie za rękę, zaciskając usta. Po jakimś czasie oboje podskakujemy, słysząc dzwonek do drzwi. Biegniemy w tamtą stronę. Gdy Wiktor jako pierwszy je otwiera, dostrzegamy dwóch policjantów.
– Udało nam się namierzyć miejsce pobytu porywacza i dziewczyny – oznajmia jeden z nich.
– Nareszcie! – mówimy jednocześnie.
– Rozumiem, że możemy jechać z wami? – pytam.
– Tak, oczywiście, ale pod warunkiem, że będą się państwo trzymać z tyłu.
Oboje kiwamy głowami i wychodzimy za policjantami. Na miejscu znajdujemy się pół godziny później, a ja o mało nie mdleje na widok tego, co widzę.
– czemu ja na to od razu nie wpadłam? – pytam cicho, patrząc na Wiktora.
– Ale na co? – Spogląda na mnie zdezorientowany. – Aniu, dobrze się czujesz? Blada jesteś jak płótno.
– Ja… Tak. Po postu… Wiktor, to jest nasze stare mieszkanie – wyjaśniam, a on kiwa głową ze zrozumieniem.
– Pamiętają państwo o umowie? – pyta starszy z policjantów. – Najpierw my, potem wy.
– Jasne – odpowiadam, usiłując zachować spokój, chociaż powrót do tego miejsca przywołał we mnie wspomnienia, o których wolałabym nie pamiętać.
Ledwo wysiadamy, z daleka słyszę czyjś rozpaczliwy krzyk, który momentalnie się urywa.
– Zooośkaaa! – Wiktor wyrywa się do przodu, ale szybko zostaje przytrzymany przez jednego z policjantów.
– Niech pan nie będzie taki wyrywny – ostrzega. – Jak pan pójdzie przodem, to cały nasz plan weźmie w łeb.
– Ale panie, tam jest moja córka! – Wiktor wciąż się wyrywa.
– Uspokój się. – Podchodzę do nich. – Wiktor, proszę, kochanie, wiem, co czujesz, ale w ten sposób jej nie pomożesz.
On w końcu przestaje się wyrywać, jednak wiem, że gdyby mógł, pognałby tam, ani na moment się nie zatrzymując. Sama chętnie zrobiłabym to samo, lecz powstrzymuje mnie myśl, że w ten sposób na pewno Zosi nie pomogę.
Wchodzimy do przestronnego pomieszczenia. Z oddali słyszymy jakieś odgłosy, jakby ktoś kogoś uderzał. Policjanci idą przodem, my za nimi. Kiedy schodzimy na sam dół, widzę tak dobrze mi znane piwniczne drzwi, które w tym momencie są zamknięte.
– Jak się tam dostaniemy? – pytam, niemal nie poruszając ustami.
– W najprostszy możliwy sposób – odpowiada spokojnie policjant.
Następnie podchodzi do drzwi i mocnym kopniakiem je wyważa. Jego kolega wpada razem z nim do środka i z wielkim wrzaskiem powalają niczego się niespodziewającego Potockiego na ziemię.
– To jakaś pomyłka! – krzyczy tamten.
– Pomyłka, tak? Zamilcz! Zgnijesz w pierdlu, za podwójne przestępstwo, śmieciu! Wiesz, co tam robią z takimi jak ty? Nie mają dla takich litości! A teraz się nie szarp, bo będzie jeszcze bardziej bolało. Krystian, co z dziewczyną?
Wszyscy troje podchodzimy do Zosi, która leży w kącie, na zimnej podłodze. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to fakt, iż jest nieprzytomna i poobijana. Wzdrygam się na ten widok.
– Zosia! – Wiktor podbiega do niej i porywa ją w ramiona. – Zosia, słoneczko… Boże, co ten sukinsyn ci zrobił? Kochanie, już, już wszystko jest dobrze, jesteś bezpieczna.
– Karetka zaraz tu będzie. – Mężczyzna nazwany Krystianem staje obok nas. – Nawet nie chcę myśleć, co on jej jeszcze zrobił. Poczekamy z państwem na pogotowie, a jak pokrzywdzona odzyska przytomność, spróbujemy ją przesłuchać.
– Krystian, nie dzisiaj. – Starszy policjant patrzy na niego surowo. – Dziewczyna będzie w szoku, nie można tak od razu.
– Masz rację. Przepraszam. – Młody się reflektuje, po czym, by się zapewne jakoś zrekompensować, podchodzi do Stanisława i gwałtownym ruchem podnosi go z ziemi.
– Idziemy! – nakazuje ostro. – Żadnych gwałtownych ruchów, bo będzie bolało, pamiętaj.
Wychodzimy przed budynek, gdzie właśnie podjechała karetka, z której wysiedli Adam, Piotr i Góra.
– Artur Góra, pogotowie ratunkowe, co się sta… Cholera jasna!
Patrzy najpierw na policjantów, potem na Potockiego, następnie na mnie, a na końcu na Wiktora z Zosią na rękach.
– Co się… – zaczyna Adam.
– Wszołek, nie teraz – przerywa mu Artur. – Wiktor, połóż ją na noszach. Tylko ostrożnie.
Wiktor kiwa głową, a gdy Zosia bezpiecznie ląduje w karetce, on sam osuwa się na ziemię. Oboje z Piotrkiem podbiegamy do niego.
– Doktorze. Hej, doktorze, wszystko w porządku? – Piotrek chwyta go za rękę.
– Moja… Moja córka… Jak on… mógł… – Wiktor patrzy na nas, blady i zrozpaczony.
– Wiem, wiem, co czujesz – mówię cicho. – Ale teraz musimy jechać do szpitala. Ona cię potrzebuje, słyszysz? No już, chodź, wszystko będzie dobrze. Zosia z tego wyjdzie.
Usiłuję o tym przekonać nie tylko jego, ale też siebie. Pomagamy mu z Piotrkiem wstać i prowadzimy go do karetki. Artur nawet nie protestuje. Tylko po jego twarzy mogę się domyślać, że jest zbyt wstrząśnięty, by w jakikolwiek sposób zaprzeczyć, że karetka to nie taksówka. Zdaję sobie sprawę, że dla nas wszystkich teraz priorytetem jest życie oraz bezpieczeństwo Zosi.
O szok. Matko Boska! Biedna Zosia już zwątpi na amen… Angela, rozwiąż to jakoś.
jak w jakimś kryminale, ale ja chcę dalej.
Czekam na następne odcinki.
O matko kochana. Adrenalinę mam taką, że kawy nie trzeba. Cała się trzęsę. Mam nadzieje, że Zosia się
podniesie.
No i dobrze że to tak się skończyło…