Siedzę przy Zosi, trzymając ją za rękę. Wciąż do mnie w pełni nie dociera to, co się stało. Czuję się tak, jakby zawalił mi się cały świat.
– Zosiu, kochanie, proszę, nie rób mi tego – mówię cicho. – Kochanie, przepraszam. Proszę, wróć do nas… Do mnie…
– Wiktor. – Ania kładzie mi rękę na ramieniu. – Jest silna. Zobaczysz, że niedługo do nas wróci.
– Ale dlaczego… dlaczego to ją spotkało? – Odwracam się do niej, patrząc na nią z rozpaczą.
– Nie wiem, kochanie – odpowiada Ania. – Prawda jest taka, że to mogło spotkać każdego z nas. No już, już dobrze.
Przytula mnie, a ja pozwalam jej na to, czując się teraz naprawdę bezradnie. Nie mogłem patrzeć na cierpienie mojej córki, podpiętej do aparatury podtrzymującej życie, ale mimo to patrzyłem, nie potrafiąc oderwać od jej twarzy wzroku.
– Chodź, odwiozę cię do domu. – Głos Anny jest cichy, pełen troski. – Weźmiesz prysznic, zjesz coś, prześpisz się, a rano znowu tu wrócimy. Obiecuję.
– Nie chcę. – Patrzę na nią. – Chcę przy niej być, jeśli się obudzi.
– Wiesz, że to nie nastąpi w ciągu tej nocy? – Patrzy na mnie uważnie. – Wiesz przecież. Dopiero minęło kilka godzin od wypadku, od operacji. Daj jej czas. Wiktor, proszę cię, nie kłóć się ze mną i chodź.
W końcu jej ulegam, lecz robię to tylko ze względu na nią. Nie chcę jej denerwować, ani tym bardziej stresować. Dobrze wiem, że dla niej stan, w jakim znajduje się Zosia, też jest ciężki i trudno jej być silną, ale robi to dla mnie. Wspomnieniami wracam do czasu, kiedy walczyliśmy o życie mojej córki po dopalaczach. Gdybym się nie dowiedział, że jej drogi oddechowe zostały poparzone od eteru… Nie, nawet nie mogę o tym myśleć. Wzdrygam się gwałtownie.
– Wszystko w porządku? – Ania przygląda mi się z troską.
– Tak, tak – odpowiadam machinalnie. – Chodźmy do domu.
Następnego dnia wstaję bardzo wcześnie. Prawda jest taka, że tej nocy spałem naprawdę niewiele, a jeśli już udało mi się zasnąć, miałem koszmary z Zosią w roli głównej. Wiedziałem, że wynika to ze zwyczajnego niepokoju.
– Kochanie, źle wyglądasz – zauważa Ania, przyglądając mi się z wyraźnym niepokojem.
– Nic mi nie jest – odpowiadam. – Po prostu źle spałem tej nocy. Sama wiesz, martwię się o Zosię i… ech. Szkoda słów.
– Niepotrzebnie się tak zamartwiasz. Wiesz przecież, że jest w dobrych rękach.
Przytula mnie mocno, a ja… cóż, pozwalam jej na to, czując się strasznie bezradnie.
– Gdzie się podział nasz silny doktor Banach? – pyta, całując mnie delikatnie w usta. – Hej, doktorze, to nie przystoi być takim słabym. Nie tobie, najsilniejszemu lekarzowi w naszej stacji.
– Nie gadaj mnie takich bzdur. Aniu, proszę, nie dzisiaj – błagam, a ona w końcu mi ulega.
Gdy docieramy do szpitala i wchodzimy do Sali Zosi, dostrzegamy, że nic się nie zmieniło od czasu, gdy ją pozostawiliśmy.
– Pójdę do Sambora dowiedzieć się, czy coś wiadomo – mówię cicho. – Zostaniesz z nią?
Ania kiwa głową i siada przy jej łóżku, a ja udaję się do gabinetu Michała. Gdy wchodzę, spogląda na mnie, jednak nie uśmiecha się.
– Cześć, Wiktor. Usiądź.
– Co z Zosią? – pytam bez wstępu.
– Nie mam dobrych wieści. Przynajmniej na ten moment. – Patrzy na mnie poważnie. – W nocy nam się kilka razy zatrzymała, musieliśmy ją reanimować. W tym momencie jej stan jest ciężki, ale stabilny. Najbliższe godziny są decydujące, więc… nie pozostaje nam nic innego, tylko czekać.
Patrzę na niego. Jestem wstrząśnięty.
– Naprawdę nie mogę nic zrobić? – pytam cicho.
– Niestety nie. Po pierwsze dlatego, że jesteś jej ojcem, więc nie potrafisz ocenić sytuacji obiektywnie, a poza tym, naprawdę, nic więcej nie można zrobić. Nic ponad to, co robimy. Przykro mi, Wiktor.
Patrzę na niego, nie wiedząc, co mógłbym powiedzieć. Jestem naprawdę zrezygnowany.
– Hej, głowa do góry. – Sambor wstaje i podchodzi do mnie. Kładzie mi dłoń na ramieniu. – Wszystko będzie dobrze. Musisz być silny, dla niej. Zosia cię teraz potrzebuje, jeszcze bardziej niż wcześniej.
– Wiem – mówię cicho. – Masz rację. No dobra, to ja może… do niej pójdę.
– Tak, myślę, że to jest dobry pomysł. – Sambor uśmiecha się. – Tylko się nie zamęczaj, dobrze?
– Jasne – mówię cicho. – Dzięki za wszystko, naprawdę.
– Podziękujesz, jak Zosia się obudzi – odpowiada Sambor, a ja kiwam głową i wychodzę.
Gdy wchodzę z powrotem do Sali, Ania podnosi wzrok i patrzy na mnie.
– Co z nią? – pyta cicho.
– Sambor mnie wcale nie pocieszył – odpowiadam, siadając po drugiej stronie. – Okazało się, że w nocy kilka Razy się zatrzymała. Uważam, że powinni zrobić jej dodatkowe badania, ale Sambor twierdzi, że wszystko mają pod kontrolą.
– Wiktor, jeśli on tak mówi, to znaczy, że tak jest. – Ania uśmiecha się, choć po jej oczach widzę, że martwi się równie mocno jak ja. – Nie wolno ci tracić nadziei. Zosia jest silna, wyjdzie z tego.
Kiwam głową, nie wiedząc, co mógłbym powiedzieć. Troska o Zosię jest zbyt głęboka, bym mógł w jakikolwiek sposób się do tego odnieść.
super banach i jego córka nigdy się nie poddają.
Zośka, to jest Zośka. Silna latorośl Banacha. A Banachy nigdy się nie poddają.