Siedzę, wpatrując się w okno. Przyznam szczerze, że jestem wstrząśnięty tym, co przytrafiło się Zosi. Mogę się tylko domyślać, co Wiktor będzie czuł, jeśli się o wszystkim dowie. Z tych rozmyślań wyrywa mnie gwałtowne pukanie do drzwi.
– Proszę! – wołam.
Do pomieszczenia wpada Wiktor.
– Ty ją przywiozłeś, tak? – pyta bez żadnego wstępu.
– Tak, ja, z Martyną i Strzeleckim. Ale nic ponadto, co ci przekazała Martyna naprawdę więcej nie wiem.
– Ale wiesz, że jeśli obrzęk się nie zmniejszy, będzie trzeba ją wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej? – pyta mnie.
– Wiem – odpowiadam. – Wiktor, naprawdę jest mi przykro. Robiliśmy, co się dało na miejscu wypadku, ale… dwa razy nam się zatrzymała, nie mogliśmy tracić czasu. Teraz wszystko w rękach Sambora, Ani i pozostałych lekarzy. Musimy czekać.
– Kiedy to tak długo trwa. – Wiktor zaczyna nerwowo przechadzać się po moim gabinecie.
Dobrze wiedziałem, jak bardzo musi się denerwować. Co innego jest czekać na zakończenie operacji obcej osoby, a co innego kogoś z rodziny.
– Wszystko będzie dobrze – mówię, chcąc go jakoś wesprzeć. – Zosia jest równie silna, jak ty. Dopalacze przeżyła, więc tego ma nie przeżyć?
On nic nie mówi, nawet mi nie przytakuje. Obaj czekamy w ciszy na rozwój wypadków. Nagle drzwi mojego gabinetu otwierają się po raz kolejny i do środka wchodzi Anna.
– Wiktor – mówi zmęczonym głosem.
– Ania – odpowiada Wiktor.
Po chwili widzę, jak oboje się przytulają. Mimo, iż miło się na to patrzy, teraz wiem, że oboje są zbyt przejęci troską o Zosię, by myśleć w ten sposób, w jaki ja o tym pomyślałem.
– Co z nią? – pyta cicho Wiktor, odsuwając się na niewielką odległość, jednak nadal nie wypuszczając jej z objęć.
– Najbliższe dwie, trzy doby będą decydujące – odpowiada cicho Ania. – Obrzęk mózgu jest na tyle duży, że musieliśmy ją wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej. Udało nam się zatamować krwawienie, na szczęście obrażenia nie były aż tak poważne, jak to na początku wyglądało, natomiast nie były też lekkie. Jedyne, co nam teraz pozostaje, to czekać. Czekać i cały czas ją obserwować.
– A mówiłem jej tyle razy, żeby nie wracała po ciemku. Mówiłem, to nie.
– Wiktor, uspokój się. To nie twoja wina. Tego nikt nie mógł przewidzieć. No już, już dobrze.
Obejmuje go, a ja odchrząkuję. Oboje odskakują od siebie.
– Wybacz, Artur. – Mówią to jednocześnie, rzucając mi przy tym skruszone spojrzenia.
– Ta sytuacja dla nas obojga jest po prostu bardzo trudna – dodaje Wiktor.
– Nie tłumaczcie mi się – odzywam się, gdy tylko pozwalają mi dojść do głosu. – Wszyscy wiemy, jak jest. Idźcie do Zosi, a nie tu stoicie. No już, bo…
– Tak, tak, wiemy – przerywa mi Ania i oboje wychodzą.
Gdy zostaję sam, zatapiam się we wspomnieniach. Znowu myślę o Renacie. W ostatnich dniach bardzo często o niej myślę, o ile w ogóle można bardziej. Bardzo mi na niej zależało, jednak, niestety, los chciał, że nie zdążyłem jej wyznać swoich uczuć. Będę tego żałował do końca życia, mam tego świadomość, ale wiem też, że czasu cofnąć się nie da.
– 24S, zgłoś się – rozlega się nagle głos Rudej w krótkofalówce.
– 24S, zgłaszam się – odpowiadam, otrząsając się ze wspomnień. – Co tam mamy?
– Wezwanie macie, na ulicę Zieloną 10, sześćdziesięcioletnia kobieta, podejrzenie zawału. Pogotowie wezwała jej córka.
– Przyjąłem, jedziemy. Bez odbioru.
Dałem sobie chwilę na doprowadzenie się do porządku, po czym wyszedłem na korytarz.
– Doktorze, wezwanie mamy – słyszę głos Martyny.
– Wiem, wiem, spokojnie – odpowiadam. – No to idziemy. Co wy tu jeszcze robicie? Kubicka, Strzelecki, do karetki.
– Tak jest, doktorze – mówią jednocześnie i odchodzą, a ja idę za nimi.
No przykro mi, jakbym Ci zdradziła, to inni czytelnicy by się dowiedzieli i byłoby po niespodziance. 😀
Zobaczysz, nic Ci nie powiem, ani odrobiny Ci nie zdradzę.
wciąga wciąga.
Ciekawe, czy ta babusieńka, babuleńka, to Domicelcia od Pelaguńcia 😀