Część piąta

Część V – (Perspektywa Harry'ego)

Kiedy się ocknąłem, przez parę chwil nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję i co się stało. Dopiero, gdy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, uświadomiłem sobie, że leżę w sterylnej sali szpitalnej, przepełnionej zapachem leków. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Przy łóżku, na małym krzesełku siedziała Rose, z bladą twarzą i zapuchniętymi od łez oczami.
– Rose… – wychrypiałem.
Nie rozpoznawałem własnego głosu. W gardle miałem sucho i byłem piekielnie głodny.
– Harry! – krzyknęła. – Nareszcie się obudziłeś!
– Co się stało? – zapytałem.
– Postrzelił cię ten szaleniec. Liam jako jedyny zachował zimną krew. Wezwał policję, zgarnęli go. Och, Harry, wszyscy tak strasznie sięmartwiliśmy. Kula o włos ominęła tętnicę szyjną. Lekarze mówią, że miałeś dużo szczęścia.
– Szaleniec? – Przez chwilę nie wiedziałem, o czym do mnie mówi, lecz nagle wspomnienia tego, co się wydarzyło tamtego feralnego dnia, powróciły z podwójnąsiłą. – Rose, nic ci nie jest?
– Nie, w porządku. Już doszłam do siebie. Najważniejsze, że ty się obudziłeś. Zaraz pójdę powiedzieć pozostałym. Wszyscy czekają na korytarzu, chociaż mówiono nam, żebyśmy jechali do domu. Nikt nie chciał cię zostawić. Lily z Alice wypłakują sobie oczy.
Westchnąłem cicho. Byłem im wdzięczny za to, że tak bardzo się poświęcali.
– A jak pozostali? – spytałem. – Nic im się nie stało?
– Nie. Parę sekund po tym jak cię postrzelił, zjawili się policjanci. Gdyby się pospieszyli, nie doszłoby do tego.
Zamrugała oczami, zaciskając przy tym pięści.
– Już spokojnie – uspokoiłem ją. – Wydobrzeję i będzie dobrze.
Skinęła głową i wstała.
– Idę powiadomić pozostałych, że się obudziłeś – oznajmiła.
Kiedy wyszła, przymknąłem oczy. Odczułem ogromną ulgę, że nikomu nic się nie stało. Gdyby ktoś jeszcze ucierpiał, nie wiem, jakbym to przeżył.
* * *
(Perspektywa Rosalie)

Wyszłam do poczekalni, w której znajdowali się pozostali. Na mój widok jak na komendę poderwali się z miejsc.
– I co z nim? – zapytał Liam.
– Otworzył oczy – powiedziałam. – Wrócił do nas. Żyje.
Ledwo to powiedziałam, Alice z Lily natychmiast przerwały płacz.
– Uff, jaka ulga – odetchnął Danny. – Przecież… Przecież gdyby nie przeżył, nie wiem, co by to było.
– Nawet tak nie mów! – pisnęła Alice. Obie z Lily były blade jak śmierć.
– Uważam, że powinniście jechać do domu i się porządnie wyspać – odezwał się Zayn poważnie.
– Wszyscy powinniśmy to zrobić – dodał Louis. – Skoro się obudził, to znaczy, że już będzie tylko lepiej, jego życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
– Zgadza się – potwierdziłam.
– Ale Lily nie może być sama – odezwała się Alice. – Ktoś musi z nią jechać. Przecież ona w tym wielkim domu zwariuje.
– Ja z nią pojadę – zaofiarował się Louis, podchodząc do dziewczyny.
– Nie trzeba, poradzę sobie – zaprotestowała, ale nikt jej nie słuchał.
– Bezpieczniej będzie, jeśli nie będziesz tej nocy sama – oświadczył Danny. – Alice ma rację.
– A ty, Rose? – spytał Niall. – Jedziesz odpocząć?
Pokręciłam przecząco głową. Chciałam zostać i być przy nim, na wypadek gdyby mnie potrzebował. Poza tym po tym, co dla mnie zrobił… Co chciał zrobić… Byłam mu coś winna.
– Na pewno? – zapytał Danny. – Ty też nie wyglądasz dobrze.
– Na pewno – odpowiedziałam z mocą. – Chcę przy nim zostać.
Przyjaciele pokiwali ze zrozumieniem głowami. Prawda była taka, że chciałam przy Harrym zostać z jeszcze jednego powodu. Nikt o tym nie wiedział, nawet Lily z Alice, że od pewnego czasu on mi się podoba. Miałam świadomość, że to uczucie jest nic nie warte, ale nic nie mogłam na to poradzić. To było silniejsze ode mnie.
Kiedy wszyscy się porozchodzili, ostrożnie uchyliłam drzwi. Harry spał. Weszłam do sali, zamknęłam je za sobą i usiadłam przy łóżku. Przez kilkanaście minut siedziałam, wpatrując się w jego uśpioną twarz. Wyglądał tak słodko i niewinnie. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. W końcu sama również zasnęłam, uspokojona i rozluźniona.
* * *
Minęło kilka dni. Harry szybko doszedł do siebie, co nas wszystkich cieszyło. Już tydzień później mógł wyjść ze szpitala, chociaż jego lekarz prowadzący przestrzegł go, by przez jakiś czas na siebie uważał.
Kiedy przyjechaliśmy do mnie, Lily odezwała się:
– Wiecie? Ja wciąż nie mogę w to uwierzyć. W to, że on tak nas zaatakował bez powodu. No bo nie sądzę, by jakikolwiek miał.
– On przecież nawet nas nie znał – dodała Alice.
– Macie rację – przyznałam. – Ale jest tego jakieś inne wytłumaczenie?
– Może był pod wpływem narkotyków? – zasugerował ostrożnie Harry.
– Może – odpowiedział Danny. – Ale tego się już chyba nigdy nie dowiemy.
– A może jest chory? Wiecie, psychicznie – podsunął Liam.
– Ty to byś we wszystkim znajdował usprawiedliwienie – prychnął Louis.
– Wcale go nie usprawiedliwiam – żachnął się chłopak. – Ja tylko wysuwam taką teorię.
– Przestańcie – uciszyłam ich, gdyż usłyszałam pukanie do drzwi. – Ktoś idzie.
Chłopacy natychmiast umilkli, a ja poszłam otworzyć. W drzwiach zobaczyłam wysokiego policjanta. Uśmiechnął się łagodnie na mój widok.
– Dzień dobry. Pani pozwoli, że się przedstawię.
Zarumieniłam się. Wiedziałam, że to jest forma grzecznościowa, ale nie lubiłam, gdy zwracano się do mnie w ten sposób. Czułam się wtedy dużo starsza niż w rzeczywistości.
– Nazywam się Brian Meyer – starszy aspirant komendy miejskiej. Czy mógłbym z panią zamienić parę słów?
– Tak, oczywiście – odpowiedziałam, trochę zmieszana. – Tylko ja… nie jestem sama.
– Nie szkodzi. – Uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy.
Nadal trochę zaskoczona poprowadziłam go do pokoju. Wszyscy na nasz widok przestali rozmawiać. Starszy aspirant natomiast usiadł w fotelu, który stał pusty jako jedyny i wyjął z teczki jakieś papiery.
– Przychodzę do państwa w sprawie, która miała miejsce ponad tydzień temu – wyjaśnił, widząc nasze pytające spojrzenia.
– Chodzi o tego szalonego bandytę? – zapytała Alice.
– Tak, właśnie o niego – odpowiedział spokojnie mężczyzna. – Sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana, niż na początku przypuszczaliśmy.
– Skomplikowana? – Harry zerwał się na równe nogi. – Ten człowiek chciał mnie zabić.
– Rozumiem pańskie wzburzenie, ale prosiłbym o zachowanie spokoju – odpowiedział policjant.
– Zachowanie spokoju? Przez niego mogłem…
– Harry, Harry, spokojnie. – Położyłam mu dłoń na ramieniu. – Usiądź.
Wykonał moje polecenie bez protestów, choć widziałam, że nie jest mu wcale łatwo.
– Tak jak już mówiłem, sytuacja jest bardziej skomplikowana niż przypuszczaliśmy – podjął przerwany wątek pan Brian. – Chodzi o to, że ten "szalony bandyta" jak go określiła panna…
– Alice – podpowiedziała usłużnie dziewczyna.
– Właśnie. Panna Alice. Więc ten szalony bandyta nie jest wcale bandytą, a chorym psychicznie człowiekiem.
– To go wcale nie usprawiedliwia – zauważyła Lily.
– Częściowo tak – odparł mężczyzna. – Bo widzicie, on wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Fakt, że na was trafił, był czystym przypadkiem.
– Nawet jeśli, to dlaczego uciekł ze szpitala psychiatrycznego?
– Okoliczności tego są wciąż badane – odparł spokojnie.
Pokiwaliśmy głowami, chociaż żadne z nas nie było o tym wszystkim przekonane.
– Dowodem niech będą te dokumenty – odezwał się mężczyzna, kładąc jakieś kartki na stole.
Przyjrzeliśmy się im po kolei. Naprawdę wynikało z nich, że człowiek, który nas zaatakował, jest chory, a co za tym idzie, nie powinniśmy go winić za to, co się stało. Nie było to jednak proste, przecież z powodu nieuwagi Harry mógł umrzeć.
– To wszystko, co chciałem wam przekazać. – Policjant wstał. – Dziękuję za poświęcony mi czas.
– My również dziękujemy – odpowiedziałam i odprowadziłam pana aspiranta do drzwi.
Kiedy wróciłam z powrotem do przyjaciół, na twarzy Liama zobaczyłam triumfalny uśmiech.
– A ty czego? – zapytała Lily.
– Miałem rację – odpowiedział spokojnie. – Moje podejrzenia się sprawdziły.
– I tak uważam, że jego choroba nie jest usprawiedliwieniem – oświadczył Niall.
– Ja nie powiedziałem, że jest, tylko powiedziałem, że miałem rację, a to duża różnica – odparł chłopak spokojnie, następnie wstał.
Gdy wszyscy się porozchodzili, zmęczona wrażeniami minionego dnia udałam się w objęcia Morfeusza.

Zmodyfikowany

11 komentarzy

  1. Ciekawy tekst. Przyjemnie sie z nim zapoznawało. Będziesz to rozwijać? Jeżeli tak, to czekam na dalszy ciąg, bo naprawdę fajnie to piszesz.
    Pozdrawiam MR

  2. Andżelu. Ja nie lubię hp. NIe czytałam nigdy. Ale to co ty piszesz jest cudne. Mam nadzieje, że znajomość orginalnego hp nie jest wymagana 😀

  3. Dobra, to ja przyczepię się do czegoś innego:
    „Na mój widok jak na komendę poderwali się z miejsc.”
    To jest chyba trochę nierealne. Wydaje misię, że kady zareagowałby inaczej. Ale nie czepiam się 🙂

  4. Hmm, przyczepię się tylko do jednego szczegółu. Wątpię, że po tak poważnym postrzale można dojść do siebie
    tak szybko. Poza tym jednak bardzo fajny rozdział.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink