Część IV – (Perspektywa Harry'ego)
Kiedy wróciłem do akademika, koledzy z pokoju od razu zaczęli mnie zasypywać pytaniami.
– No i jak impreza? Udała się?
– Nie zmokliście?
– Nie upiliście się za bardzo?
– Ej ej, powoli – odezwałem się. – Nie tak prędko, bo zaraz na żadne pytanie nie odpowiem. Więc tak. Nie, Niall, nie upiliśmy się jak widzisz, bo jestem trzeźwy i Nie gadam głupot. Louis, Nie zmokliśmy, ponieważ pikniku nie było. I tak, Zayn, impreza się udała, nawet bardzo.
– To najważniejsze – oznajmił Liam. – Dobra, chłopaki, dajmy mu odpocząć, bo pewnie biedak jest zmęczony.
– Nie, nie jestem – uspokoiłem ich. – Nie przesadzajcie.
Zacząłem się zastanawiać jak tu porozmawiać z Louisem. Nie chciałem, by inni chłopacy czuli się poszkodowani. W końcu doszedłem do wniosku, że jak będą chcieli, to pójdą wszyscy.
– Słuchajcie… – zacząłem wieczorem. – Sprawa jest. Chcielibyście za tydzień wpaść na imprezę? Organizujemy grilla, jeśli pogoda dopisze. Powiedziałem, że któregoś z was może uda mi się ściągnąć, ale potem pomyślałem sobie, że jeśli będziecie chcieli, to wszyscy będziecie mogli pójść.
– Wow, super! – zawołał z entuzjazmem Niall. – Ja jestem jak najbardziej za.
– My też – dodali pozostali.
– To sprawa załatwiona – skwitowałem. – Jesteśmy dogadani.
* * *
Tydzień później, tak jak się umówiliśmy, tak zrobiliśmy. Poszliśmy w piątkę na miejsce spotkania. Grill był organizowany oczywiście u Rosalie, bo tylko ona ma dobrą miejscówkę na takie rzeczy.
– Cześć, Harry! – Danny był pierwszą osobą, która mnie zauważyła. – O, widzę, że przyszli z tobą pozostali wariaci.
– No cześć – odpowiedziałem. – Poznajcie się. To są właśnie Liam, Niall, Zayn i Louis.
– Ej, ale my się przecież znamy! – zawołała ożywiona Rosalie. – Cześć, chłopaki.
– Cześć, Rose – odpowiedział Liam.
– Znacie się? – Byłem zdziwiony.
– Jasne – odpowiedziała dziewczyna. – Chodziliśmy razem do gimnazjum.
– No co ty mówisz? I nic mi o tym nie powiedziałaś? Jak mogłaś!
– Nie wiedziałam, że to o nich chodzi. Myślałam, że to zbieżność imion. A poza tym byłam wtedy skoncentrowana na drodze, a nie rozmowie z wami.
– No dobrze już, dobrze, nie jestem zły – uspokoiłem ją. – A gdzie Lily i Alice?
– Zaraz powinny przyjść – odpowiedziała dziewczyna.
Faktycznie, ledwo skończyła mówić, na horyzoncie pojawiły się pozostałe uczestniczki imprezy.
– Cześć! – zawołały jednocześnie.
– O, widzę, że przyprowadziłeś towarzystwo – odezwała się Lily, dostrzegając chłopaków.
– No, będzie na pewno bardzo fajnie – potwierdziłem.
Gdy już wszyscy się ze sobą zapoznali, Rosalie pognała po coś do domu, a gdy wróciła, trzymała w rękach…
– Szampan? – krzyknął Danny. – Dlaczego szampan?
– A bo tak – odparła. – A czy szampan musi być tylko na Sylwestra? Nie. Dlatego właśnie on.
– Nie powiem, oryginalnie – zauważył nieśmiało Liam.
Czy on zawsze musi być taki nieśmiały?
– Towarzystwo, dość gadania, odpalać grilla, otwierać szampana! – zaintonował dziarsko Zayn.
– Coś ci się Nie zrymowało – zauważył Niall.
– Nawet najlepszym zdarzają się potknięcia – oświadczył.
Kiedy wszyscy już usiedliśmy, odezwałem się:
– Dziewczyny, to która dzisiaj będzie tańczyć z którym?
– Każda z każdym – odpowiedziała natychmiast Alice. – Będzie dzisiaj taka potańcówa, że wszystkim nogi poodpada…
– Ej, słyszycie? – przerwała jej Lily. – Słuchajcie. Ktoś się skrada.
– Co? Skrada? Gdzie? – zapytałem głupio.
– Zamknij się! – syknęła. – No posłuchajcie.
Po chwili do moich uszu też to dotarło. Jakiś niezidentyfikowany szelest. Spojrzeli w tamtą stronę.
– Rose, ty masz tu jakieś krzaki? – zapytała Alice.
– No przecież niedaleko jest las – odpowiedziała. – A od lasu już niedługa droga tutaj.
– Ale to możliwe, żebyśmy słyszeli szelest z lasu? – Danny wyglądał na zaniepokojonego.
Nikt Nie zdążył mu odpowiedzieć, bo nagle Alice krzyknęła coś niezrozumiałego i zniknęła pod stołem. Wszyscy jak na komendę się odwróciliśmy. W miejscu, gdzie przed chwilą była, siedział teraz wysoki mężczyzna z bronią w ręku. Był łysy i nieogolony.
– Nie ruszać się, bo będę strzelał – zagroził.
Byłem w kompletnym szoku, tak jak zresztą pozostali. W ogóle go Nie widzieliśmy. Musiał, zanim usiadł, obejść chyba stół dookoła, a to oznaczało, że Alice miała prawo go zobaczyć, bo jako jedyna Nie patrzyła w stronę szelestu.
– Kim pan… Co… – zaczęła Rose, ale szybko tego pożałowała.
Mężczyzna chwycił ją za włosy i pociągnął w stronę małej komórki, w której dziewczyna przechowywała rzeczy niepotrzebne.
– Nie! – krzyknąłem, biegnąc za nimi. – Zostaw ją!
– Nie podskakuj, bo was wszystkich pozabijam – zagroził. – Niech nikt się Nie rusza.
Krzyki Rosalie jak szybko się zaczęły, tak szybko ucichły. Mężczyzna zniknął razem z nią w składziku.
– Co robimy? – zapytała Lily cichym szeptem.
Obie dziewczyny wyglądały tak, jakby miały zaraz zemdleć z przerażenia, czemu wcale się Nie dziwiłem. Podszedłem do nich.
– Słuchajcie – odezwałem się. – Ja spróbuję ją odbić, a któreś z Was niech wezwie policję. Nie wiem jak, ale musicie tego dokonać w taki sposób, żeby ten skurwiel się niczego nie domyślił. Swoją drogą, skąd on się wziął?
Nikt mi Nie odpowiedział. Grobowa cisza trwała również wtedy, gdy ów bandyta zmaterializował się przed nami jak cień.
– Żadnej policji – oświadczył. – To ma być krótka rozgrywka.
– Wypuść Rosalie – nakazałem.
– Ani myślę – odparł. – Ona jest moją zakładniczką, a wy moimi pomocnikami. I lepiej Się do tego zastosujcie, bo pożałujecie, że się urodziliście.
– Nie będziemy wykonywali żadnych twoich rozkazów, ty szalony pomyleńcu! – krzyknął Danny.
– Zamilcz! – rozkazał bandyta, przyskakując do niego.
Rzuciłem się w ich stronę, chcąc stanąć w obronie przyjaciela, lecz zostałem gwałtownie odepchnięty. Przetoczyłem się na plecy. Na twarzy Danny'ego widziałem autentyczne przerażenie.
– Nie zrobisz tego – powiedziałem, stając z powrotem na nogach. – Nie zrobisz nikomu krzywdy.
– Tak? A skąd ta pewność? Jestem najlepszy w swoich działaniach, nikt inny Nie umie strzelać tak jak ja. Niejednego człowieka już zabiłem. I was też powystrzelam, jak kaczki, jeśli nie będziecie grzeczni.
"On zwariował" – przeszło mi przez myśl.
Szybko jednak przestałem myśleć w ten sposób. Czas miał tu bardzo ogromne znaczenie. Ruszyłem w stronę składziku, a mężczyzna pognał za mną. Złapał mnie za rękę i odwrócił w taki sposób, że patrzyłem mu prosto w oczy.
– Mówiłem coś – syknął. – Żadnych gwałtownych ruchów.
Przyłożył mi pistolet do głowy, ale nie zraziło mnie to.
– Ja też – odparłem. – Nie będziesz przetrzymywał mojej przyjaciółki tylko dlatego, że jesteś szalonym, niezrównoważonym pomyleńcem.
Posunąłem się za daleko, zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie dbałem o to. Jedyne, co było moim celem, to zrobić wszystko, by uwolnić Rose. Za plecami słyszałem czyjeś ciche kroki, ale bandyta był tak na mnie skoncentrowany, że nie zwracał uwagi na to, co się dzieje za mną, co miało swoje plusy.
– Nie graj ze mną w ten sposób – ostrzegł.
– Bo co, zabijesz mnie? – spytałem. – Proszę bardzo. Droga wolna. Możesz mnie zabić, ale moich przyjaciół masz puścić wolno.
– Widzę, że jesteś dobry w szantażowaniu ludzi – warknął. – Ale mnie się Nie da zaszantażować.
– Wiesz co? – spytałem z irytacją. Nie miałem ochoty na kontynuację tej nic niewnoszącej do sprawy rozmowy. – Może i zabiłeś mnóstwo osób, ale nikt już więcej nie zginie z twojej ręki.
Zaśmiał się tylko. Miał zimny, szaleńczy śmiech. A potem stało się coś, czego nie spodziewał się nikt. Ja również. Rozległ się strzał. Osunąłem się na ziemię, wszystko zaczęło się rozmazywać.
"Postrzelił mnie, szaleniec" – pomyślałem, a potem straciłem świadomość.
Normalnie jak z jakiejś historii kryminalnej czy coś.
Ja też czekam na ciąg dalszy.
Świetna ta część.
Lubie takie klimaty, czekam na więcej.